Zielono mi

Ja wiem, że to nie blog kulinarny, ale znowu będzie krótki sprint do mojej Kuchlandii :) A wszystko przez Llookę, do której zajrzałam nieopatrznie po powrocie do domu, na głodniaka. Efekt - nurkowanie w lodówce i decyzja pożarcia pierwszej rzeczy jaka nawinie się pod rękę. Złapałam avocado...

Pierwszy raz spróbowałam guacamole przygotowanego przez moich meksykańskich przyjaciół, wiele lat temu. Było dodatkiem do quesadilli i w obu tych potrawach zakochałam się z miejsca na zabój i odtąd często goszczą na moim stole, choć ciągle szukam przepisu idealnego na guacamole - problem jednak pewnie nie tkwi w przepisie, a w składnikach, nasze pomidory, papryczki i awokado smakują jednak inaczej niż tam... Ale przepis, z którego korzystam jest bardzo dobry, choć ja robię go raczej na oko :) Właściwe proporcje znajdziecie u Bei, nie bedę tu ich przepisywać, bo kto mało wie o avocado powinien koniecznie na jej bloga zajrzeć. A kto nie jadł go jeszcze powinien zaeksperymentować, bo nie jest drogie, a naprawdę fajne. A, ja dodaję jeszcze nieco czosnku utartego z solą.


Wystarczyło kilka minut pracy i już nie jestem głodna... dłużej pisałam tego posta :) Zauważyłam,
że znów mam niejakie problemy z pocztą, do niektórych osób nie dochodzą maile ode mnie... ale będę próbować :))
Pozdrawiam,
ushii

Jupiiiiiiiiii!!!!

Ostatnio otrzymałam przemiłego maila z zapytaniem czy bym nie chciała pokazać swojej sypialni w Apartment Therapy...No pytanie :))) I jest!! La, la, la :))))

http://www.apartmenttherapy.com/la/bedroom/ulas-space-saving-bedroom-bookcases-ushiilandia-115290


Ależ mi miło, zwłaszcza po ostatnich nieciekawych wydarzeniach... Chciałbym bardzo podziękować Elle, Margo i wszystkim innym normalnie myślącym osobom - niestety dokładnie z imienia/nicka nie podziękuję, bo ja już tam nie wchodzę i nie wnikam... Wielka buźka dla Was!!!

Pozdrawiam,
ushii

Było bardzo słodko, to teraz...

...coś w sam raz na taką pogodę jak dziś. Llooka pisała o wiosennym apetycie na warzywa - ja o każdej porze roku mam błysk szaleństwa w oku gdy widzę straganik z warzywami :) Ale teraz to już w ogóle - już doczekać się nie mogę tych wszystkich pomidorków dojrzewających na słońcu, młodych ziemniaczków z koperkiem i zsiadłym mlekiem... no i oczywiście truskawek :)) Ale zanim to nastąpi - my raczymy się ziemniaczkami pieczonymi, na które młode się już nie nadają.: pieczonymi w soli albo na złoto. Dziś były te drugie - są przepyszne i takie proste - sądziłam, że każdy je zna, ale ostatnio przekonałam się, że jednak nie - zatem..Było bardzo słodko, to teraz....


Pieczone ziemniaczki
  • ziemniaki - najlepiej drobne i kremowe ( nie żadna Irga)
  • sól
  • suszony rozmaryn
  • masło
1. Wstawić do lekko nagrzanego piekarnika blachę z kawałkiem masła  i je rozpuścić, w tym czasie ziemniaki umyć (nie trzeba obierać) i pokroić na cząstki, przełożyć na blaszkę, wymieszać z rozpuszczonym masłem, posypać je solą i rozmarynem, wymieszać, tak by masło i przyprawy oblepiły ziemniaki z każdej strony.
2. Piec w temperaturze 180C ok. 30minut. Pałaszować :) Ja często posypuję też świeżym tymiankiem, albo podaję z sosem albo masełkiem czosnkowym.

Dziś z przepysznym kurczaczkiem i sałatą.


 Ach! A na deser - crumble :) Tu już żadnego przepisu nie ma - owoce z odrobina cukru ( i ewentualnie odrobina mąki, by zagęścić sos), na wierzch kruszonka, do piecyka na kilkanaście minut i niebo stoi otworem :))

Crumble


I niech sobie pada do woli :) Pozdrawiam!
ushii
P.S.
Najedźcie kursorem na ostatnie zdjęcie... nie trzeba już będzie klikać, by zobaczyć zdjęcie w większym rozmiarze :)

Co wynikło ze spacerów po łące? Czyli gdzie dziś się podziało słoneczko i inne słodkości

Piękna niedziela, było piękne słoneczko i pięknie ptaszki ćwierkały. Czego nie było? Aparatu, by uwieczniać piękne chwile. Ale za to były mlecze, cała łąka mieniła się na żółto... choć w ubiorze ani we wnętrzu ten kolor jest dla mnie nie do zaakceptowania - na łonie natury - proszę bardzo, mogę się zachwycać żółtym kwieciem :) A potem je zjeść :D Tak, tak - czy próbowałyście kiedykolwiek miodku z mniszka? Jeśli nie - to polecam, sezon kwitnienia w pełni, trzeba tylko znaleźć łączkę z dala od ulicy. No i od piesków :P

"Miodek" jest naprawdę fajny, zwłaszcza na kromce świeżutko upieczonego chleba, mmmmm... a przy tym bardzo zdrowy - doskonały na bolące gardło i na inne problemy zdrowotne ( ma podobno działanie przeciwzapalne). I bardzo prosty do wykonania! Zdjęcie nie oddaje niestety jego słonecznej barwy, bo całe słońce schowałam do słoika i na niebie ani jednego promyka, który rozświetliłby zdjęcie :)


"Miodek" z mniszka
  • 500 kwiatów ( bez łodyżki) mniszka
  • 1 cytryna
  • 1 kg cukru ( ja daję odrobinę mniej)
1. Zerwać kwiaty - naprawdę wbrew pozorom idzie to migiem, proszę się nie przestraszyć tej liczby!
2. W domu rozłożyć na chwilę kwiaty na papierze by pozbyć się ewentualnych żyjątek. Wlać do garnuszka ok. 1 litra wody, wsypać kwiaty, dorzucić cytrynę w plasterkach. Pogotować ok. 20 minut. Odstawić na 24 godziny.
3. Następnego dnia przetrzeć przez sitko, dosypać cukier i gotować ok 1,5 - 2 godzin. Znów odstawić do następnego dnia.
4. Zagotować i gotować do tzw. "nitki". I gotowe - można przelać do wyparzonych słoiczków, i odstawić do ostygnięcia (słoiczki stawić do góry dnem).

Śniadanko mamy z głowy. A co potem? Ponieważ gościłam u siebie dzieciaki, menu było pod tytułem "dobra ciocia" :)) Ale i rodzicom smakowało :) Była pizza, jak zawsze przepyszna, ale szansy na zrobienie fotki nie miałam... ale pewnie niedługo powtórka, to wtedy pokażę :P A na deser były... lody! Ale nie byle jakie - ja od dość już dawna lody robię sama, a kupne wchodzą w grę jedynie na wakacjach - po prostu nam już nie smakują :) Tym razem robiłam swoje ulubione, lekkie - nie kremowe, idealne na upały. Ukochany smak dzieciństwa z jednej budki, do której jeździłam specjalnie kilka kilometrów :)) Sprzedawali tylko trzy smaki, ale za to jakie... Przepis skonstruowałam sama próbując odtworzyć ten smak. A zatem - czy ktoś jeszcze ma ochotę na odrobinę lata?


Lody śmietankowe
  • pół litra mleka 3%
  • kubeczek śmietanki 30% - ok. 200ml (i tu napiszę jakiej używam - Zott 30% - jest idealna)
  • ok. 1/3 (niecała 1/2) szkl. cukru
  • kilka kropel ekstraktu waniliowego, albo ziarenka wanilii
1. Mleko podgrzać, rozpuścić w nim cukier i dodać wanilię.
2. Ostudzić dodać śmietankę (można ją ubić, ale nie koniecznie, ja najczęściej sobie odpuszczam), schłodzić.
3. Wlać masę do maszyny do lodów i czekać aż powstaną pyszne lody :) Bez maszyny tez można sobie poradzić, choć to wymaga ciut więcej czasu - trzeba wlać masę do pojemniczka, wstawić do zamrażarki i co jakiś czas wyjmować lody i mieszać widelcem, żeby nie zrobił się lód.

Jak już mamy lodziki, trzeba pomyśleć o wafelku, prawda? :) Ten przepis już nie mój, pochodzi oczywiście z Cina, stosuję go z powodzeniem od samego początku posiadania wafelnicy, często robię też na jego bazie chrupkie słone wafelki :)


Wafelki do lodów (lub ciasto na rurki z bitą śmietaną)
  • 1 szkl. mąki
  • 3/4 szkl. cukru
  • 2 jajka
  • 1/2 szkl. mleka
  • 1/2 szkl. wody
  • 1 łyżka rozpuszczonego masła
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1. Wymieszać suche składniki, dodać pozostałe i zmiksować na gładką masę. Można też dodać 2-3 łyżki wody więcej - są wtedy cieńsze, a rurki wychodzą bardzo chrupiące. 
2. Piec w waflownicy niecałą minutę, na złoty kolor - po zdjęciu natychmiast formować rożki, rurki lub miseczki (włożyć do filiżanki lub miseczki i lekko docisnąć ), bo błyskawicznie twardnieją i potem będą się kruszyć.
Te wafelki naprawdę miały taki złoty kolor, ja nie poprawiam kolorów na fotkach :))

Pozdrawiam i życzę smacznego, a sama biegnę do maszyny kończyć wszystkie obiecane rzeczy :)
ushii

Okruchy przeszłości - My Vintage Treasures

Śmiesznie się złożyło, w tym samym czasie miałyśmy z Lavande identyczny pomysł na posta :) A ponieważ ubiegła mnie nieco bo chciałam najpierw pochwalić się swoimi wypiekami - dołączam do jej zabawy :) A zatem...

Z woreczkami to jest śmieszna sprawa, niby są praktyczne, ale u mnie spełniają rolę głównie estetyczną, mam je do macania i się zachwycania :) Bo ja tak naprawdę to nie bardzo mam co do nich chować, jako ze jestem anty-chomikiem i drobnicy akuratnej do takiego chowania u mnie bardzo mało :D Ale są takie drobiazgi, których moje maniackie pozbywanie się rzeczy niepotrzebnych nie dotyczy... maleńkie okruszki przeszłości, nielicznie ocalałe fragmenty dnia codziennego poprzednich pokoleń obu naszych rodzin...

Na samym prawie początku bloga opowiadałam jak nieziemsko mi się poszczęściło, bo po różnych perypetiach dostaliśmy cudne kredensy i inne mebelki od siostry M. (o tutaj :) Ale niestety te wspaniałości nadal czekają na mnie na przechowaniu u dziadka, a ja czekam na swój wymarzony dom (z wielkim ogrodem ofkors :), żeby je do niego wstawić, bo aż tak pojemne to nasze poddasze to nie jest :( A u nas stoi jedynie mój ukochany stół z krzesłami od cioci M. i zaledwie kilka mniejszych starych sprzętów - kilka krzesełek, półeczek czy stoliczek - i tyle, na więcej miejsca nie ma :( A w pamiątkach mniejszego kalibru jest jeszcze gorzej... Prawie nic się nie ostało z rodzinnych zasobów. Dlatego też każdy drobiazg jaki do mnie trafia sprawia mi ogromną radość :) Od czasu do czasu pokazuję tu niektóre z nich, dzieląc się z Wami moją radością. I dziś także o tych naszych kilku okruszkach chciałam opowiedzieć.


Przede wszystkim całkiem niedawno trafiła do nas cukiernica należąca do Babci M. Wzdycham do niej od dawna, ale jest dla Babci M. ważną pamiątką po jej Mamie i nawet nie śmiałam o nią prosić. Jednak cukiernica została nam wypożyczona i cieszy jak na razie moje oczy - no i mam nadzieję, że kiedyś będzie nasza :) Nie jest w idealnym stanie, ale właśnie taka mi się bardzo podoba, nie wygląda jak gadżet z Desy, ma charakter i duszę, widać na niej upływ czasu, ślady niezliczonych dotknięć... Szkoda tylko, ze nie udało mi się uchwycić jakie ma ładne zdobienie wieczka :(


Drugą pamiątką jest lampka, którą już kilka razy pokazywałam. Należała do drugiej Babci M. i ją uwielbiam, zwłaszcza od czasu gdy nieco upiększyłam jej klosz. Niestety kiedyś M. chciał mi pomóc i próbował ją wyczyścić :D W efekcie musiałam ją całą troszkę wypolerować, bo zrobił mi na niej błyszczącą plamę. Ale nadal jest cudna.No i malutka, a ja mam fisia na punkcie małych lampek :)


Po tej samej Babci mamy jeszcze jedną pamiątkę. Wachlarz. Bardzo skromniutki, zwykły drewniany wachlarz, ale... Ktoś miał fantastyczny pomysł - są na nim wpisy różnych osób, na każdym skrzydełku kogoś innego. Taki nietypowy pamiętnik :) Nie wiemy, czy są to np. wpisy kolegów szkolnych, czy tez innych osób, nikt tego nie pamięta niestety, a Babci już zapytać nie można... Kiedy go oglądam, czasem zastanawiam się - co się z tymi wszystkimi ludźmi stało? Jak wielu z nich przeżyło wojnę, gdzie mieszkali? Wpisywali się z pewnością ludzie młodzi (wiem na podstawie dat) - jakie mieli wtedy marzenia, plany na przyszłość? Jak wiele z nich udało się zrealizować? Niesamowicie mi się podoba ten wachlarz, chociaż czeka go wymiana tasiemki, bo ktoś ją wcześniej już próbował wymieniać i nie bardzo mu to wyszło. Ale co dalej? Tu niestety poległam. Lampkę, czy puzderko wkomponować we wnętrze łatwo, ale wachlarz? No nie umiem... Nie lubię takich rozłożonych wachlarzy zawieszonych na ścianie, kojarzą mi się z pewną ścianą zawieszoną w ten sposób tandetnymi pseudo-orientalnymi wachlarzami. No i to troszkę zbyt banalne i oczywiste jak dla mnie. Ale innego rozwiązania wymyślić nie mogę - może Wy mi coś podpowiecie? Problem dla mnie tym trudniejszy, że mam jeszcze jeden wachlarz - japońską pamiątkę M. i nie wiem czy eksponować oba, czy nie...

Jakiś czas temu trafiła też do nas malutka buteleczka, służyła do przechowywania octu. Szkoda, że nie jest ciut większa, byłaby cudnym wazonikiem :) Bo ja różne octy smakowe to w trochę większych pojemnościach użytkuję. Butelusia pięknie wpasowała mi się w kuchni, z której jakiś czas temu zniknęły czerwone dzbanki i na razie robi za tzw. durnostojkę, co u nas rzadko się zdarza.


Nie pokazywałam dotąd jeszcze jednego przedmiotu, dziwnego siteczka, którego przeznaczenia nikt nie pamięta, ani skąd się wziął, czy był to element jakiejś większej całości; znalazłam go robiąc porządki w rzeczach Babci. Raczej nie jest ogromnie zabytkowy, taki zwykły staruszek... ale jakoś wyjątkowo mi się podoba :)


Pozdrawiam,
ushii

Słodkości urodzinowe

Uwielbiam piec i szykować przeróżne przysmaki, gorzej z konsumpcją, bo choć oczami bym zjadła, to mój organizm po paru już kęsach mówi stop, bo jak nie to srogo to odcierpisz :) Ale na całe szczęście chętnych na moje produkcje nie brakuje :) Wczoraj robiłam za słodki catering u mojej Mamy, wszyscy byli bardzo zadowoleni, na czele z jubilatką... Zapraszam i Was do spróbowania, bo warto!

To zdjęcie zrobiłam jeszcze u nas. Przepyszne i bardzo łatwe ciasto z jabłkami oraz babeczki - megaszybkie, ale doskonałe. Oba przepisy pochodzą oczywiście z niezastąpionego Cina, ale oryginalnie przepis na kruche ciasto babeczkowe dotyczył pysznego sernika (i tak też go używam, jest idealne :), a pomysł wykorzystania go do babeczek zrodził się przypadkiem i odtąd korzystam z niego również w tym celu, bo świetnie pasuje. Polecam!


Babeczki z budyniem
  • 1 żółtko
  • 150g mąki
  • 50g cukru pudru
  • 120g masła
  • budyń śmietankowy
  • owoce
1. Zagnieść krótko ciasto do połączenia się składników, wylepić foremki, schłodzić w lodówce , pół godzinki wystarczy (czasem nie zużywam całego ciasta, a zamrażam, wtedy zrobienie ciastek w ogóle trwa moment).
2. Piec do zezłocenia w temp. ok 180C ( ok. 15 minut, może mniej)
3. Napełniać ulubionymi pysznościami - ja najczęściej w czasie gdy babeczki się pieką robię budyń ze zmniejszoną o ok. 1/4 ilością mleka. Kładę po łyżce na każdą babeczkę i posypuję owocami. I to cała filozofia, a jak pysznie!

Apfelkuchen 
  • 300g mąki
  • 200g masła
  • 100g cukru
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
Nadzienie:
  • 4 jabłka
  • 1 łyżeczka bułki tartej (czasem pomijam :)
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1 łyżeczka masła
  • nieco cukru waniliowego
1. Masło rozpuścić. Utrzeć jajko z cukrem na puszystą masę i nie przerywając ucierania dodawać stopniowo masło, następnie dodać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, wyrabiać aż ciasto przestanie się kleić ( na początku będzie i nie trzeba dosypywać mąki, samo przestanie :). 2/3 ciasta wylepić foremkę ( ja używam formy do tarty o średnicy ok. 24cm), resztę zawinąć w folię i schłodzić obie części.
2. W tym czasie obrać jabłka, przekroić i usunąć gniazda nasienne, pokroić na cienkie półplasterki. Wymieszać z cynamonem, cukrem i bułką.
3. Ułożyć warstwę jabłek na cieście, posypać kawałeczkami masła, obłożyć kawałeczkami pozostałej części ciasta. Piec w temp. 180C ok. 45 minut.
4. Po ostygnięciu posypać cukrem pudrem lub polukrować.

A u Mamy słodka część przyjęcia zaczęła się od crème brûlée... mmmm, po prostu płynne złoto :) Przepadam z tą skorupką...

Crème brûlée
  • 6 żółtek
  • 500ml śmietanki słodkiej
  • nasionka z 2 lasek wanilii lub nieco ekstraktu waniliowego
  • 1/3 szkl. cukru
  • cukier do posypania kremu - biały lub demerara
1. Zagotować powoli śmietanę, cukier i wanilię, odstawić, aby lekko ostygło.Wymieszać żółtka, wlać stopniowo śmietankę, mieszając bez ubijania. Przelać do naczynek (można przez sitko), płytkich do ok. 2cm i najlepiej o większej średnicy (ok. 10cm) - im płytsze tym lepiej się pieką i więcej potem pysznej karmelowej skorupki (u mnie w ramekinach, bo nie miałam tyle płaskich naczynek dla wszystkich gości :)
2. Piec w 100C ok 50 minut (ja piekę z termoobiegiem, najczęściej w kąpieli wodnej). Wyjąć krem, ostudzić i kiedy będzie zimny schować do lodówki na minimum 4 godziny (krem nie będzie całkowicie ścięty, ale w lodówce się ustabilizuje).
3. Posypać nie za grubą warstewką cukru, skarmelizować palnikiem i podawać natychmiast. Prawdziwa rozkosz dla podniebienia!

Potem było równie słodko i równie pysznie, gdy na stół wjechała Pavlowa - na każde osobiste święto mojej Mamy obowiązkowo jest coś bezowego dla Niej w prezencie (inny bezowy przepis - na mrożony torcik cytrynowy), a ten deser Mama uwielbia wyjątkowo i często go robię, zwłaszcza , że samej pracy to może z 5 minut jest :)

Pavlowa
  • 6 białek
  • 300 g cukru
  • odrobina soku z cytryny lub octu winnego ( częściej daję to pierwsze)
  • łyżeczka mąki ziemniaczanej albo skrobii kukurydzianej (daję co akurat mam)
  • 500ml słodkiej śmietanki
  • owoce - truskawki, maliny, borówki, wiśnie - co dusza zapragnie :)
1. Białka ubić na sztywno. Nadal ubijając dodawać stopniowo cukier, aż masa będzie gęsta i lśniąca, pod koniec dodać pozostałe składniki.
2. Wyłożyć masę na papier do pieczenia, formując nieduży, ok. 22cm okrąg - w trakcie pieczenia beza nieco się powiększy, więc nie robić większego! Beza będzie wysoka i tak ma właśnie być :)
3. Piekarnik rozgrzać do 180C, wstawić bezę i zmniejszyć temperaturę do 150C (piekę zawsze z termoobiegiem - wychodzi o wiele lepsza w środku!). Piec ok 1,5godziny. Studzić w piekarniku przy uchylonych drzwiczkach.
4. Ubić śmietanę, wyłożyć na wystudzoną bezę, posypać owocami i gotowe!

Ta beza jest oczywiście słodka, jak to beza. Ale nie przesłodzona, więc jeśli ktoś rezygnuje z takich przepisów bo boi się ulepka, to zachęcam, by jednak zaryzykować :) Ja mocno słodkiego nie lubię, a tego deseru potrafię zjeść dokładkę, co u mnie jest dużym wyczynem :) Smacznego!

Pozdrawiam
ushii

P.S.
A ładną karteczkę dla Mamy zrobiłam? :P Na pierwszej fotce jest :) Wiem, że troszkę pusta na środku ale tak było konieczne do prezentu :)


P. S. II
Ach!!!! Czy wy wiecie ze wczoraj widziałam już kwitnąca magnolię???? Kocham kwitnące jabłonki i magnolie, ozłociłabym takiego co wymyśliłby ich wersję kwitnącą trochę dłużej niż przez kilka dni w roku...

Uśmiech szczęścia

Witajcie Kochani...

Przez ostatnie dwa tygodnie życie dało mi popalić, dawno tak masakrycznie się nie czułam... Ale co nas nie zabije to nas wzmocni, prawda? Wiem, że obiecałam niektórym z Was różne drobiazgi i bardzo zawaliłam pod tym względem, ale nie byłam w stanie. W dodatku byłam większość czasu pozbawiona internetu i nie miałam jak Was o tym poinformować, dlatego robię to tu i teraz - dziś spać nie pójdę, ale będę nadrabiać zaległości! Chociaż muszę jeszcze wcisnąć w plan dnia pieczenie ciast, bo jutro urodziny mojej Mamy :)

Pomalutku powstają zatem wszystkie obiecane drobiazgi... Niedawno jedna z moich przesyłek nareszcie dotarła do przemiłej Lavande :) Zdjęcie mam dzięki jej uprzejmości, bo gapa ze mnie i sama zapomniałam zrobić fotki :) więc część z Was już jej zawartość u niej widziała... Inna rzecz, czy ja bym tak ładnie zaaranżowała zdjęcie? Chyba nie! Szczegóły u niej na blogu :)


A wracając do moich narzekań i tego jak było mi bardzo źle ostatnimi czasy... Ktoś chyba się nade mną ulitował, pożałował i pozwolił wygrać wspaniałe candy, tak na pocieszenie :) I to jakie! X czasu temu zobaczyłam pewien woreczek na blogu Mii i prawie zaśliniłam ekran, strasznie taki też chciałam mieć :) Ale nigdzie na niego natrafić nie mogłam :( Aż tu, prawie rok później patrzę, a Keri identyczny woreczek w świat chce wysłać! No musiałam się zapisać! I wygrałam!!!! I jak tu nie wierzyć, że marzenia się spełniają, jeśli bardzo mocno marzymy? :) Mój ci on już!!! Cudo!


Ale nie tylko woreczek mi się trafił, o nie :) Słodkości była cała paczuszka: był tez śliczna haftowana poduszeczka zapachowa i śmieszna doniczka - wcześniej nie dowidziałam na blogu Keri, że ona jest w kształcie serduszka :) Muszę znaleźć jakiś kwiatuszek do niej pasujący, wtedy Wam ją pokażę, a na razie podusia :)


A najlepsze zostało na koniec - Keri sprawiła mi dodatkową super niespodziankę i w paczuszce ukryty był jeszcze cudny ptaszek! Fajny, nie? Jeszcze raz ogromnie dziękuję Kochana!!!


Spotkała mnie jeszcze jedna miła rzecz ostatnio, ale szczegóły zdradzę niebawem...
Pozdrawiam i życzę słonecznej niedzieli wszystkim tu zaglądającym. Szkoda, że taki piękny weekend mamy, a tak smutne uroczystości...
ushii

P.S..
Czy ktoś może wie, co ja mogę źle robić, że nie pokazuje się miniaturka zdjęcia z mojego posta w listach ulubionych blogów u niektórych z Was?? Myślę i nic mi do głowy nie przychodzi...

Straszne...


Nie mogłam w pierwszym momencie uwierzyć... Żal mi ludzi...

Świąteczne fotki... i wyniki losowania!

I już po Świętach... w tym roku pogoda wspaniale dopisała, choć zapowiadano deszcze i w ogóle - było cudownie ciepło i słonecznie.


Zdjęcie robiłam na szybko jeszcze przed przybyciem gości i na stole brak było jeszcze kluczowych świątecznych przysmaków :) Pyszni się tam za to pascha na którą przepis jakiś czas temu dała mi Penelopa... Penelopo - ona jest pyszna, dziękuję! I taaaaaka aksamitna :) Pieruńsko słodka, ale takie przecież są wielkanocne ciasta, prawda? U nas wchodzi do wielkanocnego repertuaru, już od kilku lat wypróbowuję różne przepisy, ale ciągle to było nie to... koniec poszukiwań :)

W każde święta staram się jakoś ciekawie ozdobić każde nakrycie, albo położyć przy nim maleńki upominek dla każdego gościa, słodki drobiazg. W tym roku wymyśliłam sobie ażurowe kurki, które już pokazywałam, nie miałam tylko pomysłu jak je ciekawie umieścić na talerzach, chciałam wykorzystać rzeżuchę, ale nie wiedziałam jak... aż kilka dni temu zajrzałam do Iki i... Bum! Dziękuję Kochana za natchnienie :)) Zdążyłam posiać w ostatnim momencie, zdążyła wyrosnąć :)

Wielkanocna dekoracja z rzeżuchy
Potrzebujemy:
  • foremki na babeczki - metalowe lub ceramiczne
  • kawałek folii spożywczej - jeśli korzystamy z metalowych foremek
  • odrobina waty kosmetycznej lub ligniny
  • nasionka rzeżuchy - oczywiście :)
  • ewentualnie dodatkowe ozdoby
W zasadzie opis tu chyba jest zbędny :) Jeśli korzystamy z metalowych foremek warto wyłożyć je kawałkiem folii, żeby podlewanie nie spowodowało ich zardzewienia. wykładamy dno foremek kawałkiem ligniny lub watą, moczymy ciepłą wodą (wtedy ziarenka szybciej moim zdaniem zaczną kiełkować), wysiewamy rzeżuchę i czekamy kilka dni na piękną zieloną dekorację, regularnie ją podlewając.

Ale wiem, że przeciągam, bo i tak czekacie na wyniki losowania :P Mam nadzieję, ze każdy się dziś załapał na maleńki prysznic? Bo podobno przynosi on szczęście :) W każdym razie chyba dwie osoby zostały zmoczone, bo już wiem do kogo uśmiechnął się los w moim candy! Otóż po odrzuceniu dublujących się, albo niezgodnych z zasadami wpisów, drukowaniu i starannym wycinaniu odbyło się właśnie losowanie. Niestety dziś pogoda już troszkę się psuje i fotki są do kitu, będziecie musieli uwierzyć mi na słowo :) Otóż...

Poszewkę na poduszkę wygrywa...
ALEXA!!

Natomiast poszeweczka na wałek leci do...
ARINE :))

Gratuluję dziewczyny i upraszam się o adresiki :)A wszystkim dziękuję za udział w zabawie, za podzielenie się swoimi ulubionymi potrawami (zwłaszcza za przepisy, to tygryski lubią bardzo :) i obiecuje, że kolejna zabawa już niebawem!

Wesołych Świąt!!!

Wszyscy plotą wianki, a ja uwiłam sobie gniazdko :P
Niestety zajęć z ptasiej architektury nie miałam na studiach, to i niebywałym kunsztem i pięknością się ono nie odznacza i żadnego ptasiego samczyka na nie nie złapię, ale kolejne będą lepsze :)

A dla osób, które miały dziś chwilkę by zajrzeć mam jeszcze szybciutką propozycję na wielkanocny stół - drożdżowe gołąbki! Nie zawierają ani jednego ziarenka ryżu i ani grama kapusty, bo to są słodkie gołąbki :) U nas od dawna goszczą nie tylko od święta, bo są pyszne i taaakie proste! A jaki efekt :) I świetnie wyglądają w wielkanocnym koszyczku. Zarówno przepis jak i sposób ich wykonania zaczerpnęłam od niezastąpionej Bajaderki z mojego ulubionego Cincina :)


Drożdżowe gołąbki
  • 1 szklanka mleka
  • 1/2 kostki masła
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • ok. 20g drożdży
  • 3 duże jajka
  • 4 1/2 szklanki mąki
  • 2 łyżki roztopionego masła
1. Drożdże utrzeć z odrobina cukru i mąki, mleko podgrzać i 1/4 szklanki zalać drożdże, wymieszać i zostawić aż zaczyn zacznie się podnosić. Resztę (3/4 szklanki) mleka zagotować i dodać do niego masło i cukier. Odstawić aż lekko wystygnie.
2. Wsypać mąkę, dodać rozczyn, jajka i wymieszać, aż utworzy się miękkie ciasto. Wyrabiać dobre, aż będzie gładkie i lśniące ( ja to robię w mikserze, ale na stolnicy też szybko idzie :) Zostawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na ok. 1 godzinę, aż podwoi swoją objętość.
3. Ciasto podzielić na części, każdą uformować w wałeczek długości mniej więcej 22-25cm. Zrobić węzełek, zostawiając dolna część trochę dłuższą - to będzie ogon, drugi koniec to główka. W ogonie zrobić trzy nacięcia nożem, lekko je rozsunąć. W środku główki zrobić małe nacięcie i wcisnąć w nie np. ziarenko słonecznika (dziobek). Ułożyć ptaszki na blasze, zostawić na chwilę do wyrośnięcia, posmarować roztopionym masłem.
4. Piec 8 - 10 minut w temperaturze 200 st.C, wyjąć z piekarnika i jeszcze gorące ponownie posmarować masłem ( ja dodatkowo posypuję cukrem pudrem). Zostawić do wystygnięcia.

Z tego ciasta piekę tez przepyszne rogaliki z serem albo dżemem - pyszota nad pyszotami :)
I tym słodkim akcentem żegnam się z Wami i oddaję się świętowaniu :) A gdy wrócę - ogłoszenie wyników candy! Ale zanim zniknę, chciałabym wszystkim zaglądającym do mnie złożyć życzenia:

Życzę Wam Kochani by te Święta pełne były
radości i szczęścia, miłości i spokoju,
by na stołach znalazły się same Wasze
ulubione wielkanocne przysmaki,
ale przede wszystkim, by zasiadły do nich
razem z Wami bliskie Waszym sercom osoby!
Alleluja!

O świątecznych dekoracjach i wspaniałych dziewczynach

Cieszy mnie niezmiernie, że podobają Wam się moje podusie :) Uszyłam je już jakiś czas temu i trzymałam w tajemnicy specjalnie na candy i nie mogłam się już doczekać, żeby je pokazać :) A kto jeszcze się nie dopisał, tego serdecznie zapraszam :))

Dziękuję też za wszystkie przemiłe maile, które do mnie na temat tych podusi wysyłacie - staram się sukcesywnie odpisywać w miarę swoich ostatnio bardzo ograniczonych czasowo możliwości i obiecuję jak najprędzej na wszystkie, na które jeszcze nie odpisałam niebawem odpowiedzieć :) A! Zapomniałam wcześniej o tym napisać, a parę osób o to pytało - narzuta na moim łóżku jest made by Ikea, model Kastanj (o ile dobrze spisałam), wygląda jak robiona na drutach, jest dość gruba i spora, 2,5 x 2,5m i kosztowała ok. 200zł.

A wracając do dekoracji - podobnie jak Dagmara nie przepadam za zbyt wczesnym ustrajaniem domu w wielkanocne akcenty, dopiero w Wielkim Tygodniu ogarnia mnie szał :) Wcześniej tylko zbieram i obmyślam pomalutku... w tym roku niestety życie mocno mi utrudniło przygotowania, dobrze, ze mieszkanie mam zawsze na bieżąco sprzątane to i porządki mnie szczęśliwie omijają i mogę nieliczne teraz wolne chwile wykorzystać od razu na strojenie :) I tak pomalutku pojawiło się kilka drobiazgów, inne jeszcze jutro pewnie dojdą, ale czy jeszcze je przed Świętami pokażę - nie wiem... przede wszystkim ozdobiłam okno, chciałbym tak ustroić żyrandol, ale z braku takowego - mam wielkanocne okienka :)


Obkupiłam się w różowe i białe stokrotki i jest cudnie i słodko, a do tego jeszcze ta piękna pogoda, okna cały prawie dzień szeroko otwarte - żyć, nie umierać! A na dokładkę w wazonach królują kremowe i bladoróżowe tulipany, no pięknie jest! Kocham wiosnę!


Mam też taki bardzo skromniutki wianek, miałam w planach dokleić mu wydmuszki z przepiórczych jajek, ale chyba zostawię go właśnie taki prosty, nieozdobiony...


Ale to nie koniec nowych dekoracji w moich czterech kątach. Pokażę Wam teraz takie wspaniałości, że oko Wam zbieleje :) Choć nadrabiając blogowe zaległości zauważyłam, że nie mnie jedną zachwyciły wyroby jednej z naszych koleżanek i u kilku z Was stoją już podobne :)
Otóż ostatnio dostałam trzy fantastyczne przesyłki, radości było co niemiara i napatrzeć się na te wspaniałości nie mogę!!! Aż mi się pyszczek do nich sam cieszy cały czas!

Pierwsza była od Jolanny - zachwyciły i mnie domki, które pokazywała u siebie i mocno takiego zapragnęłam :) I mam!!! Boski jest, no!


Ale, żeby tylko domek był w paczuszce! Gdzież tam :) Już drugi raz bardzo podobały mi się masosolne dziełka Jolanny i już drogi raz sprawiła mi taką miłą niespodziankę :) Na Boże narodzenie dostałam słodziutkie aniołki, a teraz na Wielkanoc mam baranki! I tak jak aniołki - na pewno będą pełniły honory na moim świątecznym stole :)


Jolanna wysłała mi też rameczkę - u mnie chyba jest to już rameczkowe uzależnienie :) Wkrótce zaprezentuję ją w docelowej aranżacji... Nie był to jednak koniec przyjemności!! Bo na poczcie czekała na mnie druga przesyłka! Z bardzo daleka tym razem :) Już dawno umówiłam sie na wymiankę z Alexls i muszę tu z biciem się w klatę przyznać, że mam wielkie opóźnienie w realizacji niespodzianki dla niej, kajam się publicznie :( Ale nadrabiam to właśnie :) A co zawierała przesyłeczka od Oleńki? Takie cuda, że... słów mi brak :) Sami popatrzcie!


Przepięknie pachnący, misternie wykonany biscorniaczek! Idealny, ma tylko jeden mankament - jak go zobaczyła moja Babcia, to próbowała mi zakosić :) Ale byłam okropna i się nie podzieliłam, mój ci on, zabrałam i uciekłam :D A potem... pieczołowicie wygospodarowałam w mojej szufladce foremkowej (moje drugie, ciężkie uzależnienie) miejsce na drugi z prezentów od kochanej Alexls! Wiedziała, że mam foremkowego hopla i sprawiła mi ogromną niespodziankę!! A najbardziej zastanawia mnie jak ona wiedziała, że takich jeszcze nie mam i dokładnie takie mi się marzą?? Chciałabym mieć takie wyczucie w dawaniu prezentów... No, a wszystko to było zapakowane w piękny woreczek i obsypane mnóstwem ślicznych szydełkowych kwiatuszków!


I to znów jeszcze nie koniec! Bo dostałam tez dwie śliczne karteczki wielkanocne! Jedną właśnie od Oleńki, ze słodkim jajeczkiem, a drugą od Dagusi! Piękne są, prawda? Z przykrością muszę stwierdzić, że ja w te Święta dałam ciała z kartkami, no nie miałam kiedy ich dokończyć :(( Zła jestem na siebie bardzo, bo teraz to już za późno na wysyłanie... no bo jaki sens ma dostawanie życzeń świątecznych już po świętach? Bardzo mnie jednak cieszą karteczki, które sama dostałam! I proszę o wybaczenie, że ja tej przyjemności nie sprawiłam Wam, dziewczyny...


Chciałam też pochwalić się (boszzz, ale ze mnie chwalipięta :) co jeszcze dostałam - od pewnej wspaniałej osoby, która podarowała mi coś przepięknego od tak, po prostu, bo uważała, że ja będę umiała to ciekawie wykorzystać... ale chyba pochwalę się jak już zrealizuję daną jej obietnicę, bo krąży wokół mnie wena :D Więc na razie prezent pozostanie tajemnicą, ale chciałabym Tej Osobie tu jeszcze raz publicznie podziękować i powiem Wam jedno - rok temu, gdy zaczynałam prowadzić bloga, nie uwierzyłabym, ze na świecie są tacy ludzie! Te wszystkie bezinteresowne i życzliwe gesty sympatii, wszystkie przemiłe maile ( a nawet wiersze!!), cudowne prezenty, niesamowite niespodzianki sprawiają, że zaczynam znów wierzyć w ludzi! Dziękuje Wam wszystkim i każdemu z osobna i kłaniam się w pas!

Pozdrawiam i życzę jak najwięcej słońca! Także tego w sercu!
ushii