Wyniki losowania!!

Moi kochani :)

Po pierwsze - bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe!!
Po drugie - wybaczcie, że losowanie opóźniło się o jeden dzień, ale jak to bywa przy urodzinach, nie miałam nawet chwilki, żeby do komputera podejść :) Za to losowanie się odbyło, a jakże! Ale fotorelacji tym razem być nie może, gdyż zamieszane były w nią tak zwane osoby trzecie, czyli moi goście :)

Otóż poprosiłam o podanie mi dwóch losowych liczb od1 do 91, bo tyle było komentarzy... Liczby usłyszałam, przeliczyłam, czyj komentarz był pod podanym numerem i znam już zwycięzców! Nie będę już trzymać nikogo dłużej w niepewności, zatem... Tru-tu-tu-tu!! Szczęśliwe numerki to:

Deseczka nr 1 - wylosowana przez numer 10!!!! Gratuluję Llooko!!

Deseczka nr 2 - tym razem wygrał nr 77!!! I to jednocześnie dwie osoby podały ten numer, czyli mamy stuprocentową pewność co do zwycięzcy :) A kto się ukrywa pod tym numerem??
To Olla!!!!

Jeszcze raz wam gratuluję :) A deseczki wyślę jak najprędzej, tylko ciekawe kiedy dojdą, bo teraz poczta przeżywa boom paczkowy chyba... Ollu - poproszę adresik na maila :)

Obiecuję, że to nie ostatnie moje rozdawnictwo, bo podoba mi sie to :) A dziś, żeby nie było, że tak całkiem bez zdjęciowo - propozycja wykorzystania darów lasu, które niejedna z Was przynosi ze spaceru... szyszkowy wianek powstał dziś gdy czekaliśmy na gości i mam plan zawiesić go na drzwiach, chociaż jeszcze zastanawiam się czy nie udekorować go inaczej, bo ta kokarda chyba za delikatna... za jakość zdjęcia przepraszam, ale mój aparat stanowczo idzie na złom... tylko ja metody Elisse nabywania nowych sprzętów już dawno wykorzystałam i nie mam pomysłu jak zdobyć nowy :(


Jak zrobić taki wianek? Wystarczy mieć szyszki i pistolet do klejenia na gorąco, dostępny w każdym markecie za kilka złotych. Produkcja jest łatwa i szybka, polecam!

A w następnym poście pokażę co nowego u mnie zagościło z okazji urodzin :)
pozdrawiam,
ushii

Gotuję się do urodzin i... Dzień Pluszaka - u mnie też!

Ostatnio zanabyłam nowe kieliszki. Już kiedyś zachwycałam się tym zdobieniem, ale... jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o kasę :/ No ale teraz miałam usprawiedliwienie, zrobiłam sobie prezent urodzinowy :) Ale pokazać na zdjęciu te delikatne żłobienia to wyższa szkoła jazdy, nie do końca mi się to udało... musicie uwierzyć na słowo, że są cudne!


Oczywiście jest ich nieco więcej niż na zdjęciu, pani zapakowała mi je w taką wielgachną torbę, że cała mogłabym do niej wejść :) W życiu takiego olbrzyma nie widziałam :)

W posiedzeniu testowym uczestniczył też wyciągnięty z zakamarków garderoby pluszak, bo jak się okazuje dziś jest ich święto! No dokładnie , to jest dzień pluszowego misia, ale misiów u nas niet :) Jest za to łoś - pierwsza rzecz jaka poza materacem przyszła z nami na pierwszą noc na naszym poddaszu :)


Łosiek się z nami alkoholizował, ale nie chciał wcale pozować,wiem, że wyszedł fatalnie, nie musicie mi tego pisać, ale to jego jedyna okazja żeby tu zaistnieć, więc.... Generalnie je jestem całkiem niemaskotkowa, tylko samochodziki mi były w głowie w dzieciństwie, to i fotki w tym temacie robię takie nijakie. Ale tego przytulaska zaakceptowałam, jest miłą pamiątką, a chociaż na co dzień nie siedzi na pokojach, jest specem od bycia poduszką-miętoluszką, więc czasem się z garderoby wymyka na spacerek :-D A to pamiątkowa fotka z pierwszego dnia na swoim :)


A zmieniając temat - cichutko przypominam o moim candy :) Jeszcze tylko trzy dni zostały! Ktoś jeszcze chętny? Muszę tylko wspomnieć, że zasadą było opowiedzieć mi trochę o sobie, inaczej nie będę brała pod uwagę przy losowaniu!

Muszę też nadmienić, że otrzymałam kolejne przemiłe wyróżnienie - od Kasiulka i od Madlinki - dziękuję kochane, bardzo mi miło, że uważacie mnie za kreatywną osobę :) Buziaki dla Was!!! A listę osób do których ślę je dalej dopiszę niebawem, bo ja nie umiem wybrać spośród tylu fajnych osób!!!!! Zawsze jestem zła, że kogoś pomijam :(


A w ramach tej kreatywności znów rymowałam, bo inaczej się nie dało wkręcić na anuszkowe candy - kto chętny na reniferki ten musi się postarać! Dopisałam się też do listy chętnych na cudne podusie u Sylwii... nie wierzę zbytnio w sukces w jakimkolwiel candy, ale takie cuda u wszystkich, że aż żal nie wziąc udziału... ktoś ma patent na wygraną? Chętnie się dowiem jak to zrobić :)

Pozdrawiam,
ushii

Małe radości

Nareszcie wróciłam ze służbowych wojaży, przepraszam, że milczałam, na maile nie odpisywałam, ale nie było jak :) Ale nie próżnowałam, o nie. Pojawiło się u mnie kilka nowych drobiazgów - jedne kupione, inne w powstawały w nielicznych wolnych chwilkach... no i mam wielki problem - bo nie mogę pokazać tych drugich! Bo szykuję maleńką niespodziankę i na razie to tajemnica :)
Pokażę za to co jeszcze kupiłam przed wyjazdem, całkiem zapomniałam przez te ptaszki... cudną roślinkę!


Agutku, dziękuję za zwrócenie mi uwagi na ten kwiatuszek, mój co prawda nie z Ikei, ale gdyby nie Ty, nie zwróciłabym na niego uwagi, a czegoś takiego właśnie szukałam od dawna :) I znalazłam, stał w kąciku supermarketu, biedny maluszek, przeceniony, mimo że piękny i zdrowy.
Tylko jak o niego dbać? Może ktoś mi podpowie?


Chciałbym też pięknie podziękować za wciąż powiększającą się kolekcję Waszych wspomnień muzycznych - to naprawdę ciekawe! Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skusi się na moje candy - i opowie mi o sobie co nieco :) Może nie tylko o muzyce?

Ja opowiem dziś o wspomnianych drobiazgach... Dla mnie nie ma odświętnej porcelany, zbyt cennego obrusu, zbyt drogocennych pamiątek - jeśli coś mi się bardzo podoba - a przecież właśnie taki wyjątkowy, odświętny obrus powinien - to lubię na niego patrzeć i dotykać nie tylko kilka razy do roku i jeśli mam ochotę, to używam go na co dzień, bo życie jest zbyt krótkie, by odkładać przyjemności na później... więc nie chomikuję, nie otaczam się, lecz korzystam z ukochanych drobiazgów, bo tylko wtedy mnie cieszą...

...ale jest jeden wyjątek. Bombki. Ogromna radość daje mi ich kupowanie i robienie (pamiętacie? może ktoś w tym roku skorzysta z tego pomysłu?). I wyciąganie z ogromnego pudła w samą Wigilię... zawsze staram się, by tego dnia wszystko było już gotowe, wysprzątane, potrawy powolutku się wykańczają, a ja - jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, bo ubieram razem z M. choinkę! W tym roku ten radosny nastrój już pomalutku nadchodzi, bo dokonałam całkowitym przypadkiem zakupów choinkowych :))




A skoro wspomniałam o obrusie - pojawił się u nas takowy, wymarzony, ze ślicznego płócienka i z mereżkami, które bardzo lubię :) Wiem, wiem, nieodprasowany, ale tak mnie ucieszył, że nie mogłam się powstrzymać i od razu na stół poszedł... jak odpocznę po podróżach, to go doprowadzę do ładu :) Aha, Magdaleno, obiecuję pokazać to miejsce w całości już niedługo :)



A jakie znaczenie mają dla Was te wszystkie drobiazgi, wymarzone i z trudem często zdobyte, czy odziedziczone? Chowacie je w szafach i starannie pielęgnujecie, czy też używacie na co dzień?

No, to idę zaglądać do Was, nadrabiać zaległości, bo się stęskniłam... jeszcze tylko bardzo, bardzo podziękuję za wszystkie wyróżnienia - nawet nie wiecie jak bardzo mi miło! Szczególnie dziękuję Dagmarze za to wyróżnienie - buziaki Kochana!!

pozdrawiam i życzę wszystkim udanego dnia, właśnie nareszcie wyszło słońce!! Ach, jak się cieszę :))

P.S.
Dziś już mniej słonecznie, ale za to słodko - zapisałam się na candy u Lavande, Alexls, Jolaska, Milajo i Kasandry... rzadko się zapisuję, ale tym razem musiałam - może i do mnie los się uśmiechnie? Bo takie cuda rozdają, że hoho!

P.S. II
Nie , to nie koniec!! Wlazłam też do Migdałowo i do Anne... i po co??? No?? Takie tam cudeńka rozdawać będą, ja chcę, chcę, chcę!!! Mikołaju, ja w prezencie w tym roku chcę wygrać wszystkie candy i już!! :)
ushii

Poszłam wczoraj po brukselkę i dynię...

... a wróciłam z...



Tak to jest jak się odkryje we własnej okolicy uroczą kwiaciarnię :) ale proszę się nie martwić, nie było to kosztem warzywek :-D

A stempelki wypróbowane, co prawda piekłam dla niespodziewanych gości na szybko z pierwszego przepisu który sobie przypomniałam - ciasto mi ciut urosło, choć nie powinno, ale tak to jest jak się dokładnie w proporcje nie spojrzy, tylko tak z głowy :). Ale napisy i tak są czytelne, bo odciskają się całkiem głęboko. Więc zakup uważam za udany :)



Herbatniki angielskie
  • 2 szkl. mąki pszennej
  • 1 szkl. mąki ziemniaczanej
  • 12,5 dag masła
  • 0,5 szkl. mleka
  • 0,7 szkl. cukru
  • łyżeczka sody
  • cukier waniliowy
1. Zagnieść mąki z masłem, do mleka dodać pozostałe składniki i dodać do ciasta, wyrobić porządnie, rozwałkować na prostokąt (nie za grubo) i wykrawać herbatniki (można też pokroić na prostokąty radełkiem)
2. Piec w 180C ok 18 min, do zrumienienia.
Smakują jak petitki :)

A rogale marcińskie wstawię niestety dopiero wieczorem...
pozdrawiam,
ushii

Mojemu sercu też zrobiło się żal, Dagmarko :)

Byłam na starociach. Nie oparłam się, oczy zobaczyły i zrobiło się sercu żal.

Jedyne uszkodzenie to ta wypalona planka na przykrywce... teraz już serce siedzi cicho, a pojemniczek cieszy me oczy :)

A dziś z premedytacją pobiegłam do sklepu po te pieczątki, tym razem do ciasteczek, marzyło mi się takie cuś od dawna...


A na wasze zwierzenia czekam nadal, bardzo ciekawie się to czyta i odkrywam nowe bardzo intereujące osoby i miejsca, a o tych trochę mi już znanych dowiaduję się nowych rzeczy - dziękuję!!

pozdrawiam,
ushii

...bo fantazja jest od tego...

... aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego!

Pamiętacie? Pewnie nie wszyscy :) Moje muzyczne fascynacje we wczesnym dzieciństwie były cokolwiek dziwne - Tik-tak rywalizował o palmę pierwszeństwa z Józkiem, co mu nocy nie chciała darować i Zeppelinami :) Na pełen regulator wyśpiewywałam peany na cześć Puszka i wilków (a raczej jakieś tru-tu-tu do rytmu, bo za Kaczmarskim to długo jeszcze nie mogłam nadążyć :), a zaraz potem pląsałam do Black Sabath, zdzierając kasety z wielkim trudem zdobywane przez Ojca... A piosenki z tytułu to wcale nie lubiłam :P Ale ma takie chwytliwe hasło, prawda? :D

No cóż, niektóre miłości mi dotąd zostały :) A którą wspominam najcieplej? To "Psie smutki" (z Pana Kleksa, gwoli informacji dla nieco młodszych :) cała Akademia jest wielka :)

A jaka jest Wasza ulubiona piosenka z dzieciństwa? Dlaczego właśnie ta?

Dziś startuje w końcu moje obiecane candy urodzinowe. I jeśli zdarzy się, że ktoś byłby chętny na moje rozdawnictwo, to proszę, by oprócz informacji u siebie na blogu, w komentarzu pod postem opowiedział mi coś o sobie :) Chętnie się dowiem, jaką piosenką najczęściej dręczyliście uszy rodziny i sąsiadów i w ogóle, chętnie dowiem się o Was czegoś więcej! Bo to przecież wspaniała okazja, żeby trochę bliżej się poznać, prawda? Czasem piszę tu coś o sobie, co lubię, co nie i co mi tam w głowie jeszcze siedzi... A bardzo często zastanawiam się jacy są ludzie, którzy do mnie zaglądają? Jak wiele mamy ze sobą wspólnego? Niektóre osoby trochę już poznałam, ale mam nienasycony apetyt w tej kwestii!!

Tym razem też planuję wylosować dwie osoby. A co chciałabym wysłać w świat? Deseczki :)
Nr 1:


Nr 2:

Ja przepadam za tymi rysunkami, u mnie wiszą na ścianie, ale można wykorzystać je na wiele innych sposobów - na front szuflady, na wieszak, wprawić w tacę, zrobić ozdobna zawieszkę... i tak wymyślać można jeszcze długo :) Jeśli Ci się spodobały - to zapraszam!

Zapisywać się można do 27 listopada do północy, a losowanie - nazajutrz rano, w dniu moich urodzin, o ile nie złapię gigantycznej depresji z tytułu mojego wieku :) Bo niestety, pędzący czas zabiera mi tą ulubiona dwójkę z przodu :((( Ale będę to ignorować i korzystać z życia do ostatnich sił i bawić się na całego :D I nigdy się nie zestarzeć, wolę zdziecinnieć (choć już wiele bardziej się nie da :)!

No to czekam, czy będą chętni :) A nawet jeśli nie macie ochoty na prezenty to i tak czekam na Wasze zwierzenia!!
ushii

Pyszna dynia!

Ostatnio Bea organizowała festiwal dyni... i chwała jej za to! Dotąd dynia jako jedno z niewielu dostępnych u nas warzyw jakoś nie gościła na moim stole, wydawało mi się, że nie smakuje jakoś szczególnie dobrze. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale że objaw zidiocenia mojego to był, to pewne, przecież zawsze czegoś próbuje a nie uznaję z góry że mi nie smakuje... Ale te zdjęcia u niej na blogu... no nie wytrzymałam, kupiłam dynię. I dziś zrobiłam. Powiem krótko: GE - NIAL - NE!!!


Zrobiłam pieczoną dynię (oryginalny przepis u Bei), a potem na spontana, z tego co mi do ręki wpadło - zupę z jej udziałem. Idealniejszego posiłku na dzień taki jak ten nie mogłam sobie wymarzyć - pyszne, sycące, idealne... i takie proste!

Zupa z pieczoną dynią

Pieczona dynia:
  • dynia
  • oliwa
  • ząbek czosnku roztarty na pastę z odrobiną soli
  • sól
Zupa:
  • bulion
  • drobno pokrojona 1 cebula (plus oliwa do podsmażenia)
  • ewentualnie - odrobina gęstego soku pomidorowego
Kluseczki:
  • ok. 1/2 szkl. mąki z czubkiem
  • 5 łyżek wody
  • ok. 2 łyżek oliwy
  • sól
1. Dynię pokroić w plastry ok. 2cm grubości, usunąć skórę, posmarować oliwą wymieszaną z pastą czosnkową, rozłożyć na blasze i nieco posolić. Piec w 200C ok 20 min, do zrumienienia. I już jest pysznie!!Z trudem nie zeżarłam wszystkiego żeby coś na zupę zostało...
2. W czasie gdy piecze się dynia w garnku z grubym dnem na rozgrzanej oliwie z masłem podsmażyć drobno pokrojoną cebulkę, aż zrobi się szklista, dodać bulion, odrobinę gęstego soku pomidorowego (mi akurat został z sosu na pizzę, nieobowiązkowa rzecz :)
3. Zrobić kluseczki - można zastąpić gotowcem, ale te robi się przecież błyskawicznie i ile przy tym zabawy - nawet M. dał się w to wkręcić! Ze wszystkich składników zagnieść elastyczne ciasto i kulać małe kluseczki, takie jak np. ziarnko grochu. Idzie szybciochem, naprawdę! Wrzucić kluseczki do gotującej się zupy, pogotować kilka minut do miękkości. Dodać małe kawałki dyni (można też zmiksować dynię i zrobić zupę krem). I już! Z trudem odgoniłam M. od miski co by fotkę zrobić :)

A u Bei podsumowanie festiwalu, gdzie można znaleźć jeszcze mnóstwo innych inspiracji dyniowych - nie wiem jak Wy, ale ja w każdym razie idę kupić drugą dynię i będę szaleć! Bea - jeszcze raz - dziękuję!!


Pozdrawiam,
ushii

Mam! uwaga, fatalne fotki...

Kochani, już jestem :)) I już wszystko wyjaśniam i opowiadam :)

Co do pytania w komentarzach - urodziny mam 28 listopada, tylko moja Mama, która chciała mi taką niespodziankę zrobić, chciała go kupić z takim wyprzedzeniem, a prezent urodzinowo-gwiazdkowy, bo tani to on nie jest, więc za oba prezenty ma robić :)

Ale ad rem - pojechaliśmy wczoraj do sklepu. Nastawiona byłam na kremowy, różowy, ewentualnie biały, chociaż mocno kusiły też mnie błękitny i pistacjowy :) M. namawiał mnie na czerwony, czyli w sumie większość kolorów wchodziła w grę :) A co wyszło w salonie? Różowych nie ma - są tylko na wystawce (wrr...), zielonych w Polsce w ogóle niet. (wrrrr...) Kremowy wyglądał jasnożółto (wrrrrr!), biały bardzo zimno - jak przyłożyłam do niego front od szuflady to nie spodobało mi się to za szczególnie (wrrrrrr!!!)... Czerwony był piękny, błyszczący - istne ferrari... ale dla mnie odpadał właśnie z tego powodu, o którym niektóre z Was wspominały - lubię zmiany i bałam się, że nagle może mi przestać pasować do wnętrza, a jednak zmieniać go w najbliższym czasie nie zamierzam :) Jednym słowem, żaden mi nie pasował :)

Ostatecznie rozważałam tylko dwa - biały i krem. Bujałam się nad nimi z pół godziny i nie mogłam wybrać. Dlaczego w Stanach są trzy odcienie bieli do wyboru, a u nas nie ma nawet połowy kolorów??? Albo są tylko teoretycznie, jak róż??? Mamy 2 razy drożej, a 3 razy gorszy wybór! Pan sprzedawca uważał, że jak dostanę szklana miskę do niego to już powinnam się cieszyć i nie rozumiał w ogóle po co mi tyle kolorów, przecież i tak każdy kupuje czarny, kremowy albo czerwony. No jasne, a jaki ma kupić jak innego nie ma?

No i ostatecznie wzięłam kremowy, bo miałam nadzieję, że najlepiej będzie mi do szafek pasował i w normalnym oświetleniu trochę lepie będzie wyglądał. Rozpakowałam w domu i wyglądał tak:

Postanowiłam zaczekać do rana i zobaczyć go w dziennym świetle... i choć było o wiele lepiej niż w sklepie, nie byłam całkiem zachwycona, wyglądał jak dla mnie za żółto, a ja tego koloru nie znoszę. A coś co stoi stale na wierzchu MUSI mi się podobać! (zresztą, to co mam schowane też, inaczej szybko się tego pozbywam :)

Zatem pojechaliśmy raz jeszcze i wymieniałam na biały! Przed chwilą przyjechaliśmy i w domu nie wygląda wcale na zimny kolor, na szczęście :) Pasuje do moich złamanych bieli.... oto mój mikser :) Nie wiem tylko czy będzie stał w tym właśnie miejscu...


A wg Was która wersja lepsza? Kurczę, na zdjęciach kremowy prezentuje sie o wiele korzystniej niż w rzeczywistości, wygląda jaśniej, biały zresztą też, a w rzeczywistości prawie nie odróżnia się od szafek, które czysto białe nie są... w dodatku pogoda jaka jest każdy widzi i lepszych fotek zrobić nie mogę... muszę wymienić aparat, bo jest strasznie beznadziejny! A różowe i błękitne akcenty kuchenne znajdę inne :) 13ko dlaczego do mnie nie pasuje różowy? Ja tak ten kolor polubiłam od niedawna, nie zasmucaj mnie :)


Aha, zaglądajcie do mnie jutro, bo w końcu będzie zapowiadane candy urodzinowe!
pozdrawiam,
ushii

Pomocy!

Właśnie się dowiedziałam jaki dostanę prezent na urodzino-gwiazdkę!!! Uwaga, uwaga - mikser Kitchenaid!!

Strasznie się cieszę, ale mam też wielki problem... Jaki kolor????

Bo niby od zawsze zdecydowana byłam na biały, ewentualnie kremowy, ale od pewnego czasu chodzą za mną różowy albo inny pastelowy, zwłaszcza błękitny... i co teraz??? Bo muszę wybrać kolor już!! Tylko dlatego mi powiedzieli co dostanę, żeby zły kolor niespodzianki mi nie popsuł :) Jaki do mnie wg was pasuje? Ratujcie!!

Otwieram swoje podwoje - historia Kuchlandii

Zaczęło się pięknie: Wielka Miłość od pierwszego wejrzenia i koniecznie, jak najszybciej, wspólne mieszkanie :) Kryteria były proste - bezwzględnie poddasze ze skosami i zielona okolica. No i koniecznie od razu do zamieszkania. I tak po kilku miesiącach zamieszkaliśmy w naszym ukochanym mieszkanku (a mogliśmy jeszcze szybciej, ale pan agent nie chciał nam tego mieszkania pokazywać, bo po co nam te skosy i słupy, no :)

Ale to co było zaletą, wkrótce okazało się wadą... bo po poprzednich właścicielach zostały mi kuchnia i łazienka, na które nie mogłam patrzeć... Od początku oczywiście było wiadomo, że robimy remont, no ale skoro kuchnia jest, to można chwilę z tym koszmarkiem pomieszkać i uzbierać na tą wymarzoną. I tak się trochę czasu męczyłam:

Cudo, prawda? Pragnę szczególnie zwrócić Państwa uwagę na eleganckie bure maziaje na ścianie - jakże gustownie dobrane do niebieskiego w kropki na frontach szafek - oraz na dizajnerskie uchwyty, o które nie chcę liczyć ile rajstop rozdarłam i siniaków nabiłam... Aż wreszcie nadszedł kolejny przełomowy moment tej historii :) Pewnego pięknego dnia kuchnia wyniosła się na drugą stronę mieszkania, a na jej miejsce zyskałam sypialnię. Ale dziś o niej nie będzie, dziś tylko o kuchni :) A raczej, jak odtąd zaczął mój M. ją nazywać - o mojej Kuchlandii :)

Od początku chciałam drewniane fronty i kropka, laminatów itp. u siebie nie uznaję :) Po wizytacji rozlicznych kuchennych studiów wróciliśmy do Ikei, bo okazało się, że jedyną akceptowalną alternatywą są kuchnie idące w dziesiątki tysięcy...Zatem Fagerland, bo lubiany powszechnie Stadt był nie dla nas - raz, że nie drewno i wykończenie ma jak dla mnie za mało naturalne, dwa - nie nadaje się do przeróbek... a spróbujcie np. dopasować do frontów lodówkowych z Ikei lodówkę nie od nich, no takie niespodzianki potrafią nieco zaskoczyć. Na szczęście drewniane fronty łatwo przerobić :)

I tak, po licznych przeróbkach, samodzielnym konstruowaniu różnych mebli bądź ich kawałków i innych manewrach (nawet uchwyty przerabiałam na swoją modłę :) nareszcie miałam moją kuchnię! Wygodną jak nie wiem co :)) I tylko drobiazg dzielił mnie od pełni szczęścia, bo M. najwyraźniej nie dosłyszał, że fronty mają być jednocześnie białe, bo od widoku sęków oczopląsu dostaję, a biel kocham :)... i tak znów przez jakiś czas miałam kuchnię nie całkiem z marzeń :)

Jakieś fatum wisiało nad tym malowaniem szafek - co miałam na nie pieniążki, to a to samochód się psuł, a to pies zachorował, no za każdym razem coś. Ale po kolejnym nieplanowanym wydatku M. złożył mi uroczystą przysięgę, że pomaluje ją dla mnie i słowa dotrzymał. I tak - nareszcie poczułam się w pełni Księżniczką Kuchlandii :) Mam to czego chciałam. Pewnie, że mogłaby być większa, że nie zmieściła się zmywarka, że musiałam wybrać - albo więcej blatu albo piekarnik bez obsługi w kucki... no a przede wszystkim na takim metrażu (2 x 2,2m ) mojego kredensu nie wcisnę, no nie ma szans :(

Ale to pestka. Kocham ją, a odkąd pozbyłam się maszkaronów po poprzednich właścicielach, okazało się, że kocham także gotować, piec i robić mnóstwo innych rzeczy, które sprawiają mi wiele przyjemności... no, a ich efekty nie tylko mi :) A wcześniej gotowania unikałam jak ognia... czyli wygląd stanowiska pracy jest niezmiernie ważny, udowodnione empirycznie :) I choć teraz białe kuchnie zrobiły się modne, choć popełniliśmy kilka błędów - nie zamieniłabym jej na żadną inną!... No chyba, że we własnym domu z ogrodem...




Dumna jestem nie tylko z zewnętrza... bo bardzo zadowolona jestem z rozplanowania miejsca w szafkach :P Wszystko pod ręką, dokładnie tam, gdzie jest mi potrzebne... a gadżetów, i to w użyciu, mam - delikatnie mówiąc - sporo :) Niestety, muszę się przyznać, muszę mieć na każdą rzecz specjalne i łatwo dostępne miejsce, w przeciwnym razie momentalnie w moje życie wkracza chaos, którego kontrolować nie potrafię i bałagan wylewa się strumieniami :) W kuchni udało mi się nad tym zapanować w 100%!

Rozpisałam się okrutnie, ciekawe czy ktoś te elaboraty przeczyta... Ale tak ważne dla mnie miejsce na to zasługuje :) Zatem na koniec, jeszcze tylko kilka fotek oddających klimat mojej kuchni lepiej niż wnętrza szuflad :)





A ostatnio okazało się, że to jeszcze nie koniec tej historii - jak już wspominałam kupiliśmy starą górkę od kredensu i mam nadzieję niedługo ją tu zawiesić :)

Pozdrawiam serdecznie,
ushii

UPDATE
Kolejne zmiany w kuchni możecie obejrzeć tutaj oraz tutaj, zapraszam :)