O gustach się nie dyskutuje, ale...

...ale mogą się zmieniać, bo tylko krowy podobno zdania nie zmieniają...

Mojej rodziny, jak wielu innych, los nie oszczędził; powstanie, wojna - odebrały niektórych jej członków, a także znacznie ją zubożyły o liczne i piękne pamiątki. Rodzina M. miała troszkę więcej szczęścia, jeśli chodzi o dobra materialne, ale tylko troszkę... a większość i tak później przepadła przy przeprowadzkach. Na szczęście nie wszystko - kilka lat temu sprzedając mieszkanie nie mogącej już samotnie mieszkać cioci M. zabraliśmy kilka mebelków do naszego nowego mieszkania. Wśród nich to krzesło...


W zamierzchłych czasach zdawałam na japonistykę, bo fascynowało mnie japońskie pismo i tradycyjne japońskie wnętrza. Oczywiście chciałam podobnie mieszkać, lubiłam wyłącznie bardzo proste meble, w jak najmniejszej liczbie... dużo wtedy rozdałam i wyrzuciłam, dużo za dużo... kolejne przedmioty jakoś przepadły przy wyprowadzce z rodzinnego domu. W tym, na moje nieszczęście, wiele książek, które w ilości o wiele większej niż zaplanowana powędrowały do biblioteki.

Nowe mieszkanie przyniosło zmianę upodobań. Zakochałam się w tym krześle i okazało się, że lubię otaczać się mieszanką mebli starych i nowych... i tak stopniowo pojawiło się u nas kilka innych mebli z duszą - a to coś jednak wygrzebała babcia, a to mama M... moim zdaniem doskonale pasują do naszego wymarzonego mieszkania na poddaszu, drewnianych słupów i moich mebelków - samoróbek, w większości białych. Nie były to jednak duże meble - tylko stół, kilka krzeseł, radio z adapterem, jakieś półeczki i małe stoliki.

Ostatnio jednak spotkało mnie niesamowite zdarzenie - przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie.



M. rozmawiając ze swoją Mamą przypadkowo dowiedział się, że jej bratanica sprząta mieszkanie po swojej babci. Pamiętając o moich upodobaniach zainteresował się, czy nie ma tam jakiś fajnych mebelków - okazało się, że klucze do mieszkania zostały już oddane sąsiadom i w ogóle, ale namówił siostrę na wybranie się tam jeszcze raz... Jakby coś przeczuwając pędziliśmy tam jak wariaci - a tam okazało się, że sąsiedzi już sprowadzili jakiś handlarzy antykami... z trudem dało się ich wyprosić...szczęka mi opadła jak zobaczyłam, co tam stoi...rozpadająca się kamieniczka, nieogrzewana i bez łazienek, a w środku śliczny kredens, tak samo wykończona szafa, łóżko, stół, drugi kredens - kuchenny... transport tego wszystkiego daliśmy radę zorganizować dopiero na drugi dzień... całą noc nie spałam, bo szanse, że mebelków już nie będzie, były duże. Siostra M. też nie spała, bo chciała żeby meble po babci nie przepadły. Szczęśliwie wszystko się udało, choć wyniesienie tego wszystkiego też było bardzo stresujące. Meble pojechały na przechowanie do mojego Dziadka, a ja... siedzę i myślę jak skombinować większe mieszkanie do nich, bo pod moimi skosami nie wepchnę chyba nic :)

Chwilowo mam tylko okropną fotkę kredensu, mam nadzieję, że niedługo będę u Dziadka i chociaż na zdjęciach będę sobie potem mogła moje mebelki oglądać...

Strasznie się rozpisałam... następnym razem będzie więcej zdjęć, mniej gadania :)

pozdrawiam,
ushii

1 komentarz :

  1. Witaj Ushii miło że dołączyłaś do grona blogowiczek. A Twój blog zapowiada się ciekawie, mnie już ujął zamiłowaniem do staroci. Oj znam to z własnego żywota, kiedy jako młoda dziewczyna uczestniczyłam w obrzydliwym rozparcelowywaniu dóbr rodzinnych. Na szczęście i mnie trafiła się "dola", ale to chyba tylko przez moją pazerność. I jest to moje oczko w głowie.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego blogowania.
    PS. Kredens przecudny :-)

    OdpowiedzUsuń