Czwartkowo, ale tylko troszkę tłusto - i ze specjalną dedykacją

Mój blog będzie niebawem (bo za zaledwie za 5 tygodni!!) obchodził kolejną, 6 (!) już, rocznicę - kurcze, jaki to szmat czasu, ho ho ho!  I chociaż nie zawsze przez te sześć lat miałam czas i możliwość regularnie tu zaglądać - to zawsze istnienie ushiilandii sprawiało mi dużą frajdę. Bo widziałam  - i nie czarujmy się, było mi bardzo miło - że zaglądacie, bo czytałam z radością zostawiane przez Was komentarze (za co Wam ogromnie dziękuję!!). Bo poznałam dzięki prowadzeniu bloga wiele fantastycznych dziewczyn! I nie tylko. Bo mogłam czasem dzięki temu sprawić komuś jakąś przyjemność, małą niespodziankę... A czasem - to ktoś, kto nierzadko nigdy nie widział mnie na oczy nawet - chciał zrobić coś dla mnie, ot tak po prostu! I za to też bardzo chciałabym wszystkim tym moim dobrym duszkom podziękować :)

A specjalne podziękowania dziś mam dla pewnej Marzeny i jej męża :) Otóż jakiś czas temu pokazywałam tutaj urządzenie do holenderskich poffertjes - i wspomniałam, że marzy mi się jeszcze jedno podobne, ale o duńskim rodowodzie. I co? Odzew był błyskawiczny! Moja czytelniczka Marzena - choć mnie przecież tak na prawdę nie znała - zdobyła je dla mnie :) Chwilkę nabierało mocy urzędowej w szafce, bo albo chorowanie, inne kłopoty i zwykły brak czasu albo ciągle jakoś inne wypieki pchały się do zrobienia najpierw. Ale dziś przecież Tłusty Czwartek! Jaki inny dzień może być lepszy na pączki? Tak na prawdę ta moja dzisiejsza propozycja to w Danii tradycyjny wypiek bożonarodzeniowy, ale skoro dziś u nas dzień pączka i faworka, to też chyba pasuje :) Przepis to miks znalezionych w instrukcji i internecie, przede wszystkim tutaj: http://nordre-strandvej.blogspot.dk/2012/11/bleskiver.html. Istnieją też równie popularne wersje na sodzie i proszku, ale ja chyba wolę drożdżowe.

Æbleskiver
Składniki:
  • 15g świeżych drożdży
  • 250 ml letniego mleka lub maślanki
  • 3 jajka
  • 1 łyżka cukru
  • 200g mąki
  • 65g roztopionego masła
  • szczypta soli
  • 0,5 łyżeczki mielonego kardamonu
  • skórka starta z 1 cytryny
  • 0,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego - niekoniecznie
  • 2 jabłka pokrojone w drobną kostkę
  • olej do smażenia
1. Drożdże utrzeć z cukrem i wymieszać z mlekiem/maślanką i żółtkami. Dodać mąkę, następnie stopione masło, kardamon i skórkę z cytryny, ewentualnie ekstrakt waniliowy (to mój własny dodatek). Białka ubić na sztywną pianę i delikatnie połączyć z ciastem. Odstawić do wyrośnięcia w ciepłe miejsce, powinno nabrać „spienionej” konsystencji.
2. Rozgrzać patelnię/maszynkę, każdy dołek posmarować odrobiną oleju; jeśli używamy zwykłej patelni użyć oczywiście większej ilości oleju.
3. Wypełnić otwory ciastem, na wierzchu umieścić po kilka kawałków jabłka. Po chwili delikatnie i stopniowo (co pół obrotu) obrócić pączki do góry dnem, np przy pomocy drewnianych patyczków do szaszłyków lub widelca; jeśli środek będzie wypływał przy tej czynności, zagarniać go do dołka. Brzmi i wygląda skomplikowanie, ale w praktyce to bardzo proste. Można też nie wkładać jabłek, a po ostudzeniu nadziewać np dżemem tak jak tradycyjne pączki.
4. Serwować na ciepło - można je odgrzewać w piekarniku na kratce, nad brytfanką z wodą - wówczas się nie wysuszą i będą jak świeże. Podawać z cukrem pudrem i - w nienadziewanej wersji - z konfiturą wiśniową.

Æbleskiver to duńska wersja pączków, a może raczej delikatnych racuszków, niegdyś - jak nazwa wskazuje - nadziewanych jabłkami, ale dziś wypełnianych różnymi nadzieniami, albo po prostu polewanych dżemem itp. Są śliczne, okrąglutkie i taaakie pyszne! Smaży się je prawie bez tłuszczu (choć zawiera go co nieco samo ciasto, dietetyczne nie są, jak to zwykle słodkości :) Niestety do ich zrobienia konieczna jest patelnia albo elektryczne urządzenie z kulistymi zagłębieniami, takie jak poniżej - inaczej nie da się uzyskać takiego kształtu... choć oczywiście ciasto z przepisu da się wykorzystać do zrobienia zwykłych racuszków na normalnej patelni :) Dodatkowym bonusem posiadania takiego sprzętu jest możliwość smażenia nie tylko duńskich æbleskiver, ale także np japońskich takoyaki (polecam!) i kilku innych pyszności. A ja, jak wiadomo, gadżeciara jestem kuchenna i uwielbiam takie sprzęty, które umożliwiają uzyskanie różnych pyszności nieosiągalnych przy standardowym wyposażeniu :D Jednym słowem - Marzenko, przetestowane, wychodzi świetne, dziękuję!!!


Na samym początku napisałam, że z moją regularnością bywania tutaj różnie bywa. I jak wiecie, ostatnio znów trochę mnie nie było. Ale... ale mam bardzo poważne usprawiedliwienie :) Więcej jednak napiszę następnym może razem, bo dziś mamy Tłusty Czwartek, więc ja, miłośniczka wypieków przeróżnych musiałam tu koniecznie coś słodkiego zapodać i nic innego się dziś nie liczy! :)
Pozdrawiam,
ushii

PS
Ile pączków i faworków macie dziś na swoim koncie? :)

Cukiereczek

Ja wiem, wiem, obiecywałam wnętrzarsko - a tu jakby znów kuchennie?

No nie do końca, bo przepisu żadnego nie będzie :) I choć będzie gadżet poniekąd kuchenny, to jednak też zdobiący moje wnętrza :D Miałam na niego chęć okropną - i nareszcie jest, jest, przypłynął do mnie właśnie zza wielkiej wody! W dodatku dotarł wcześniej niż sądziłam, więc choć wyczekiwany, był trochę niespodzianką :) Sami więc rozumiecie, musiałam się swoją radością natychmiast podzielić i tu go pokazać :D Ta-dam:


Cudny jest! A kto wie co to w ogóle jest? To po prostu pojemnik na ciacho :D Tylko że nie plastikowy, jak niestety większość w naszych sklepach, a metalowy, emaliowany. Ponieważ plastik zazwyczaj darzę niechęcią i eliminuję go w domu jak mogę, bardzo chciałam mieć takie cudeńko, bo nie zgadzałam się na nawet tymczasowe kupienie pojemnika z tworzywa (wiadomo, prowizorka najtrwalsza!), a pojemnik potrzebny jednak bywa, zwłaszcza jak się lubi piec; bo pod klosz patery całe duże ciasto nie wejdzie, ani przetransportować się go tak nie da... Jednym słowem to żadna zachciewajka moja, tylko bardzo potrzebna rzecz, prawda? Hehe :P No a na dokładkę ma taki słodki niby retro styl :) Że nie wspomnę o dodatkowym poziomie na górze na mniejsze wypieki albo serwetki itp :) Ach jak się cieszę!

Siedziałam sobie dziś tak i się cieszyłam, i pomyślałam, że w sumie to też dobra okazja, by zapytać - jak Wy rozwiązujecie problem przechowywania ciast i ciasteczek? Wiadomo, że niektóre to tylko w lodówce się da, inne wymagają szczelnych puszek... ale może macie jakieś własne patenty na różne słodkości by były smaczne jak najdłużej? Bo przyznam, że ja nie raz i nie dwa mam z tym problem - owszem, większość wypieku nie ma szans dotrwać do kolejnego poranka, ale jednak coś tam czasem zostaje i zawsze się biedzę, w co to najlepiej zapakować i gdzie, żeby było nadal świeże i nie obeschnięte albo rozmiękłe :)

I dziś to tyle, bo wpadłam tylko z tą moja małą radością :) No... nie, pokażę Wam jeszcze moje ulubione babeczki w "jesiennej" aranżacji, które upiekłam z tej radości :)


A zaplanowany na dziś post wnętrzarski będzie... niedługo :)
Pozdrawiam!
ushii

Spoko loko, u mnie znów romantycznie :) I słodko, po holendersku!

Spokojnie, spokojnie, romantyzm tak całkiem zagładzie u mnie nie uległ :) Bo kwiatki w romantycznym wydaniu lubię najbardziej :) A w maju pod względem kwiecia romantycznie jest przecież na całego, bez (nie lubię i nie przyjmuję do wiadomości nazwy lilak!), konwalie, jeszcze niedawno kwitły jabłonie, a już widziałam pączki peonii... same najpiękniejsze kwiaty pod słońcem! A do tego są już moje ukochane szparagi i jeszcze tylko chwilka i będą pierwsze truskawki... Zdaje się, że piszę to co roku, ale tak kocham ten czas, ze nie mogę się powstrzymać :) Od cykania kwiatowych fotek też, więc dziś tradycyjnie jak zawsze w maju - kwiatuszkowo :)


Słój-wazon już pokazywałam i znacie, ale buteleczki chyba tylko dotąd czasem solo przemykały, a całej gromadki tu jeszcze nie było, choć mam je od dawna... bardzo jestem zadowolona z ich zakupu, przepadam za tymi maleństwami (gdyby ktoś był ciekaw to pochodzą ze sklepu ScandiLoft, polecam, mają tam same cudeńka :)!

hehe, tak się spieszyłam ze zrobieniem fotki zanim słońce schowa się za chmurami, ze zapomniałam nalać wody :)
ale już ten brak jest uzupełniony, zapewniam :D

A kogo nie interesują kwiatki to może ma ochotę na coś równie uroczego, ale słodkiego? My raczymy się właśnie poffertjes, częstujcie się i Wy! Pyszota o holenderskim rodowodzie, malutkie urocze racuszki - u nas ze specjalnej elektrycznej patelni z niewielkimi okrągłymi zagłębieniami, ale da się je smażyć i na zwykłej. Przepis to moja kompilacja różnych znalezionych w sieci i instrukcji od maszynki :)

Poffertjes
  • ok. 1/8 paczki (ok. 12-15 g) drożdży
  • 350 ml mleka letniego
  • 1,5 szkl (ok. 250 g) mąki
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżka rozpuszczonego masła
  • 1 jajko
  • szczypta soli (można tez użyć solonego masła po prostu)
  • ok. 1 łyżeczki ekstraktu waniliowego (niekoniecznie, ja dodaję)
1. Drożdże rozetrzeć z połową cukru, dodać odrobinę mleka i mąki, odstawić na chwilę. W tym czasie rozpuścić masło, połączyć je z mlekiem, jajkiem i ekstraktem.
2. Do miski z mąką, solą i resztą cukru wlac zaczyn i mokre składniki, wymieszać wszystko na lejące się ciasto i odstawić na trochę do podrościęcia (ok 30-45 min.)
3. Rozgrzać patelnie do poffertjes (lub zwykła, wtedy trzeba użyć ciut więcej tłuszczu), delikatnie smarować ją masłem i wlewać w dołki porcje ciasta (prawie do pełna - ok. łyżki), smażyć do zrumienienia i przewracać wykałaczka na druga stronę.
Podawać z cukrem pudrem, albo ulubionymi dodatkami, np z owocami są pyszne :) Wychodzi ich całe mnóstwo 60-80 szt. (ale są maleńkie i znikają błyskawicznie), więc można tez robić z połowy przepisu.

A specjalna patelnia do smażenia poffertjes wygląda tak... (i tu mały opis, z cyklu kuchennych pomocników : obsługa jest banalna, bo jak widać za dużo opcji tu nie ma, włączamy i tyle... są również takie patelnie, ale ja wolę wersję elektryczną, moim zdaniem jest wygodniejsza). Fajna sprawa, bo unika się tu smażenia na dużej ilości tłuszczu, a placuszki są równiutkie, okrąglutkie i... zachwycają maluchy :) I mnie też, bo przecież powszechnie wiadomo, że ja kuchenna gadżeciara jestem.


Taa, no właśnie :) Gadżeciara... i marzy mi się jeszcze jedna trochę podobna maszynka, ech, ale tym razem duńska - niestety u nas zupełnie niedostępna... Do podobnych trochę słodkości, pączuszków ableskiver. I na marzeniach się kończy, bo na wycieczkę w te rejony nie mam szans chyba, więc pozostaje mi liczyć tylko na jakąś znajomą dobra duszę, która się nad moim gadżeciarstwem ulituje... chyba, że wśród moich czytelników znajdzie się taki dobry duszek? :)

Pozdrawiam,
ushii

PS
Miło mi, że moja wyprzedaż cieszyła sie wśród Was takim powodzeniem - dziś na końcu dołożyłam jeszcze kilka drobiazgów, zapraszam  :) A w dodatku jest kilka przecen!

Tradycyjnie poświątecznie i... dobry początek?

Jestem z obiecaną świąteczną rzeżuchową fotka, a przed obiektyw załapało się też kilka łakoci, więc wielkanocnych fotek mam więcej... Zatem dziś jedziemy jeszcze z króliczkami i resztą towarzystwa. I nie tylko, no, coś jeszcze na koniec dorzucę, żeby nie zanudzić :)

Proszę Państwa, oto rzeżucha! :D


Tu z pysznymi mini babeczkami. A na stole...


Słodkości były raczej tradycyjne, sernik mój ukochany, drożdżowa babka i widoczne powyżej mini babeczki (z tego samego przepisu), a do tego maślane gołąbki, więc w zasadzie nie ma co się dużo rozpisywać, przepisy są od dawna na blogu. Ale wrzucę fotkę wiosennej odsłony sernika. Klasyczną kratkę uzupełniłam kwiatuszkami z resztek ciasta i wyszło całkiem miło dla oka :)


Wrzucę tu jeszcze i wspomnianą babkę, bo choć to u mnie co roku powtarzany przepis (polecam!) to uwieczniłam jaka żółciuteńka wyszła w środku, takie mam apetyczne jaja prosto od kazimierzowskich kurek :)


I jeszcze jedną tematyczną fotkę mam, taca z jajem co prawda już była, ale tu w odsłonie z kurczaczkami i żonkilami... co prawda żółty kolor pokochałam jakiś czas temu, ale jakoś na Wielkanoc wybitnie mi on nie leży! Jedyne odstępstwo w tym czasie dla kwiatków robię...


Ale i tak o wiele bardziej wolę żółć w wydaniu pełników:

 
No tak. Ale przecież tak naprawdę to już temat nie na czasie, pora na coś nowego. I tu - mam problem. Bo naprawdę nie wiem od czego zacząć?

Tak dawno nie pokazywałam szerszych kadrów... niby główne meble są wciąż te same (no, prawie :), niby ściany wciąż białe. A jednak większość kącików wygląda inaczej niż w zakładce "Zakątki Ushiilandii" - jednym słowem wyszła mi lekka ściema, bo całość od dawna wygląda ciut inaczej niż myślicie i powinnam pokazać niemalże wszystko jeszcze raz :) Ale ciągle ciężko mi się za to zabrać, tyle tego... Ale bloga wreszcie powoli odświeżam to i do fotek się zabiorę, więc będzie po kawałku w kolejnych postach, bo tu już dopychać nic nie będę. Ale coś jeszcze pokażę, no przecież, że nie tylko świątecznie będzie :) Zostańmy jednak w klimatach okołokulinarnych - będzie mój dość nowy kuchenny pomocnik - bo o nich też się szykuje kolejny post, dziś taka mała próbka :)


Kamień do podgrzewania pieczywa. Typowy gadżet, na co dzień to nieprzydaś raczej, bo kto rano ma czas rozgrzewać kamień, ale od święta spisuje się cudnie! Wystarczy chwilę ogrzać go w piekarniku (podobnie jak kamień do pieczenia) i włożyć na dno koszyka, a pieczywo pachnie i wygląda tak, jakbym je świeżo z piekarni przyniosła!

I to tyle na dziś, do zobaczenia po weekendzie, bo chyba zaraz szykuje nam się mała wycieczka :)
Aha, przypominam i zapraszam :)

http://ushiilandia.blogspot.com/2014/04/sodko-w-ushiilandii.html

Pa!
ushii

Świątecznie i słodko

Garść przepisów - nowych, starych... Cóż innego może być przed Świętami?

Najpierw nowość - u mnie oczywiście. Oglądałam je już od kilku lat na różnych stronach, u Marthy Stewart, u Beatki Lipov, na Cinie... i ciągle sobie obiecywałam, że zrobię... W tym roku wreszcie się udało :) Ponieważ znów trafiłam na śliczną wariację na temat - tym razem u Doroty - postanowiłam skorzystać z jej przepisu. Tak jak obiecywała - są smaczne, no i najważniejsze, nie muszą leżakować, więc polecam je i ja - i dodaję do swojej książki kucharskiej:

Piernikowe choineczki

składniki (ok. 14 szt.):
  • 230 g masła
  • 3/4 szkl. cukru pudru
  • 1 szkl. miodu
  • 1 jajko
  • 5 szklanek mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody
  • 2 łyżki przyprawy do pierników
  • szczypta soli
lukier królewski:
  • 4 białka
  • 4 szkl. cukru pudru
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1. Przesiać razem mąkę (można 2-4 łyżki zamienić na kakao dla koloru), sodę, przyprawę korzenną i sól. Utrzeć masło z cukrem pudrem, dodawać kolejno miód, jajko i miksować całość. Na koniec dodać suche składniki, wyrobić do otrzymania gładkiej, elastycznej masy. Uformować placek, owinąć folią spożywczą i schłodzić w lodówce przez kilka godzin lub całą noc.
2. Wałkować na grubość około 4 mm, podsypując delikatnie mąką. Wykrawać gwiazdki lub kwiatki w kilku różnych rozmiarach. Piec w 200ºC największe kształty przez około 8 minut, najmniejsze ok. 5 minut, wystudzić na kratce.
3. Ubić białka na sztywną pianę, stopniowo dodawać cukier puder cały czas ubijając. Na koniec dodać ekstrakt z wanilii.
4. Formować choinki: zaczynając od największego pierniczka kłaść na każdy łyżkę lukru królewskiego, rozprowadzić delikatnie po powierzchni piernika i przykrywając kolejnym mniejszym. Na czubku każdej choinki zrobić z małego pierniczka gwiazdkę umieszczając go pionowo. Odstawić do całkowitego wyschnięcia lukru.
Choineczki czekają już na zapakowanie, bo będą słodkimi świątecznymi upominkami... ale jedną pochłaniamy właśnie w ramach testów, pyszna jest :)


Tak przy okazji - muszę się pochwalić - śliczną maleńką paterkę dostałam
na urodziny od mojej Agusi, prawda?

Inną nowość upiekę dopiero w poniedziałek, więc jeszcze pokazać gotowej nie mogę, ale w związku z nią pokażę moje nowe foremki - większości nowych nabytków tu nie pokazuję, ale te muszę :) Moje wymarzone od kilku lat cudo, sprezentowałam je sobie sama na mój pierwszy Dzień Matki, hehe :) Będę z nią piekła jednak dopiero na te Święta. Już się na to cieszę, zobaczcie jaka jest piękna!


I jeszcze przy okazji moje nowe słodziaki tradycyjne metalowe, daaawno już takich nie kupowałam, sądziłam, że mam wszystkie wzory jakie kiedykolwiek chciałbym mieć, a jednak nie! Fotka taka trochę romantyczna, jak pod kameę robiona, ale cóż, tamtego dnia tylko na parapecie było dostatecznie jasno...


A wracając do pieczenia - zabieram się też właśnie do przygotowywania pepperkakorów, będą też serniki, makowce i cała reszta klasyki - jak co roku, bo zawsze wszyscy pytają czy aby na pewno będą i nie mogę zawieść oczekiwań :) I w tym roku będę się oddawać wyłącznie temu słodkiemu pieczeniu, bo wyjątkowo Wigilii nie będzie u nas, będziemy odwiedzać wiele gościnnych domów :) A jeśli ktoś jeszcze miałby ochotę na któryś z moich klasyków zapraszam, zrobiłam dla ułatwienia małe zestawienie (a po więcej przepisów zapraszam jak zawsze TUTAJ):


A co poza tymi słodkimi przygotowaniami? Mam nadzieję, że jutro przywieziemy zieloną pannę - i będziemy robić ozdoby choinkowe (bo w tym roku jak wspominałam moje cudne szklane bombki zostaną w pudle). I całkiem możliwe, że już jutro te ozdoby zawisną - specjalnie dla A. Zmiany, zmiany, zmiany! :)

Zatem, jeśli plany uda się zrealizować - zapraszam jutro na małą fotorelację i tutoriale na fajną zabawę w poniedziałek :) A dziś pokażę jeszcze kilka wersji karteczek, które z życzeniami pofrunęły już do niektórych z Was - mam nadzieje, że będą się podobały... Gwiaździsta kartka powstała pod wpływem zauroczenia zdjęciem z netu. Ha, miałam ochotę w tym roku na bardziej minimalistyczny styl, z ograniczona paletą kolorów - ale czy wyszło to nie wiem, chyba to nie całkiem moja bajka :)  Szkoda tylko, że niedawne chorowanie pokrzyżowało mi plany i nie zdążyłam zrobić ich jeszcze więcej i obdarować wszystkich, których bym chciała...




Pozdrawiam i życzę Wam by przygotowania do Świat były bardzo przyjemne!
ushii

Bardzo retro i kuchennie, znów :)

Witajcie po maleńkiej przerwie!

Niestety - było tu przez kilka dni cicho wcale nie dlatego, że byczyłam się na majówce, tylko w końcu i mnie dopadło chorowanie; całą zimę wytrzymałam, a teraz jak na złość coś się przyplątało... Żałować bardzo nie żałuję, bo wiadomo jakaż to przepiękna na długi weekend pogoda była, ale powyżej dziurek w nosie mam już syropków i innych takich, tu kwitną jabłonki, migdałki, bzy, a ja mam w domu siedzieć?! O niedoczekanie, w końcu uciekłam z A. na spacer :) A po spacerze zajrzałam do ulubionego przez wiele z Was sklepu... i no cóż, moja kolekcja retro emalii znów się powiększyła :) Najwyraźniej na mnie specjalnie czekały te cudeńka, bo akurat na półkę je wyłożyli! Usatysfakcjonowana wróciłam kichać w domowe pielesze :)


Może to już nudne, ale tak mi się podoba, ze nie mogłam sobie jej odmówić! Zwłaszcza, że trafiły się też garnuszko-naczynia z uszkami :D ...ale tym razem to już koniec!

Aha, no nie mówiłam, że prawo serii u mnie działa? O żółciach pisałam tu niedawno i co? Jak widać dwa nowe żółciaki mam - patelnię z uszkami i większą patelnię (ale to wcale nie są te inne, zapowiadane żółcie! Mam coś więcej :D). Pierwsza już testowana i jest super, ale co do tej ostatniej to przyznam się, że pozuje na fotce tak trochę dla kolorytu, bo zastanawiam się cały czas, czy ją sobie zostawić czy zwrócić do sklepu, bo patelnie owszem mam zamiar wymieniać, ale planowałam inną... BTW, zauważył ktoś te słodkie groszki na czerwonym tle? Też retro, ładnie się dopasowały... Bardzo praktyczne w dodatku, bo to cerata! Ten zakup ucieszył mnie wyjątkowo, bo szukałam takich już jakiś czas - do przykrywania stołu, gdy nadejdzie czas rysowania, malowania i ogólnego wielkiego brudzenia w wydaniu A.:)

Wracając jednak do pogody i chorowania - z tych to właśnie powodów zdjęć za wiele dziś nie będzie - tylko babeczki błyskawiczne, nasze domowe "na już". Ciasto zagniatam sobie zawsze wcześniej przy okazji innych wypieków i trzymam w zamrażarce (ale samo zagniecenie trwa chwilę, więc nie trzeba wcale robić tego wcześniej - tyle, że sprzątać już nic nie trzeba :D)- a gdy najdzie nas ochota, wyciągam, wylepiam foremki, wkładam do środka budyń, owoce (w sezonie świeże, ale teraz prosto z zamrażarki) itp, zalepiam, piekę i już, cześć pracy. Albo można upiec puste i potem nadziać, co kto woli.

Błyskawiczne kruche babeczki z budyniem i wiśniami
  • ciasto z tego albo z tego przepisu
  • budyń (zrobiony z 3/4 ilości mleka podanego na opakowaniu)
  • dowolne owoce
Wylepić foremki ciastem, nałożyć budyń i owoce, zalepić krążkiem ciasta. Piec niecały kwadrans (do zezłocenia w 180C. Można ostudzone posypać cukrem pudrem (ale i bez tego są wystarczająco słodkie).
Fotka bez szczególnej stylizacji, ale skoro to babeczki błyskawiczne to i konsumpcja była błyskawiczna i więcej fotek zrobić nie zdążyłam :) Ale może choć ta jedna kogoś zachęci do ich produkcji? Wiem że takie babeczki pojawiają się tu już kolejny raz, ciągle w trochę innej odsłonie - ale po prostu często je robię, bo są tak szybkie i proste - polecam!

A przy okazji - podstawka, która parokrotnie przewijała się już w tle, dziś w roli głównej. W zasadzie to podkładka pod gorący garnek... ale cudnie się sprawdza jako patera, polecam :) To niedawny stosunkowo nabytek - tak mnie zachwyciła u Ili, że musiałam mieć! Jest przepiękna!


Ale zaraz, zaraz, chciałam napisać o czymś innym, strasznie nieuporządkowanie mi to dziś wychodzi, jeszcze mi głowa nie funkcjonuje na pełnych obrotach po tym chorowaniu :) Bo wspomnieć muszę, że siedzenie w domu ma też pewne plusy...Pewne domowe kąciki uległy małym poprawkom i zmianom - i będę je niebawem pokazywać! Chociaż nie pokazałam ciągle jeszcze poprzednich metamorfoz, ech :) Kiedy ja to nadgonię?

Pozdrawiam i życzę Wam, by tym razem jednak weekendowa aura była łaskawsza :)
ushii

PS
Dziękuję Wam za informacje o pojawianiu się moich wnętrz i zdjęć na różnych blogach itd... nie wiem, jak Wy umiecie je wypatrzeć :) 

Gadżety do pieczenia czyli kuchenni pomocnicy wracają... pastelowo!

Dziś będzie post bardzo na czasie - bo już za chwilę w wielu domach rozpocznie się wielkie pieczenie ciast wielkanocnych...

Rok temu, tuż przed Wielkanocą, czyli chyba na tak zwanego "zajączka", dostałam przesłodki upominek. W zasadzie nie do końca mi potrzebny, ale byłam - i jestem - nim zachwycona :) I, co najśmieszniejsze, pamiętam dobrze, że dzień wcześniej przeglądałam jakąś starą gazetę wnętrzarską - zobaczyłam tam jego zdjęcie i żałowałam, że nie pobiegłam wtedy kupić sobie takich cukiereczków, a teraz to już przepadło... a tu masz :))


Przesłodkie, prawda? Zestaw miarek kuchennych, w sam raz do takiej cukierkowej kuchni jak moja :)) I właśnie ten prezent natchnął mnie do napisania kolejnego posta o kuchennych pomocnikach - i z rocznym raptem poślizgiem udało się go opublikować :D O różnych niezbędnikach już było (tutaj o formach do pieczenia, a tutaj o wałkach i innych takich). Tym razem chciałam pokazać kilka drobnych gadżetów, przydatnych do pieczenia, ale nie tylko. Część bardzo pożyteczna na co dzień, inne może tylko okazjonalnie; większość da się bez problemu zastąpić tym co już mamy w kuchni, albo łatwo zrobić własnym sumptem - ale w końcu to cykl postów gadżeciarskich, więc... tym bardziej, ze każdy z nich kosztuje zwykle kilka - kilkanaście złotych, więc przesadne szaleństwo to to nie jest :)

Przede wszystkim - miarki! Stalowe, ceramiczne (czyli takie jak na zdjęciu powyżej), szklane, plastikowe... przeróżne. Ja osobiście polecam stalowe, są najtrwalsze i najodporniejsze. Zwykle w zestawie są objętości od 1/4 do 1 szklanki (250ml). Mnie udało się jeszcze dodatkowo w Tesco dokupić zestaw w którym była 1/3 szklanki - i bardzo często się przydaje, nie muszę kombinować z niepełną 1/2, polecam :) Drugi komplet, to łyżkowe, od 1 łyżki stołowej do 1/4 łyżeczki herbacianej. Pewnie, że każdy ma w domu szklankę i łyżki, więc można się bez tego obejść, ale moim zdaniem te miarki są o wiele wygodniejsze i korzystam z nich bardzo często, zdecydowanie nie żałuję wydatku.


Często też korzystam z ceramicznych fasolek. Przy wypiekach z kruchego ciasta niejednokrotnie trzeba podpiec lub upiec spód - dzięki tym maleństwom nie ma on szansy się wybrzuszyć i zdeformować, co ma znaczenie szczególnie w cienkich wypiekach, jak np. tarty. Można w tym samym celu używać ziaren grochu czy fasoli, ale po co je tak marnować? Ceramiczne fasolki się nie zużywają, są wieczne. Moje przyjechały co prawda ze Stanów, ale dziś są już dostępne w wielu polskich sklepach i nie kosztują dużo, więc polecam.


Na poniższej fotce widać też kilka innych przedmiotów. Na przykład dziwny biały wałeczek. Tego typu zabawki służą do błyskawicznego wykonywania eleganckich ażurowych kratek i innych wzorków na cieście (sernikach, z owocami itp). Używa się tego bardzo prosto: na desce rozwałkowujemy prostokątny cienki placek, przejeżdżamy takim wałkiem po wierzchu i powoli zsuwamy placek na ciasto - wówczas krateczka sama się rozsunie. Efekt - jak na profesjonalnym ciastku z cukierni :)


Drobiazgi do cięcia i dekorowania biszkoptów i tym podobnych. Dzięki ustrojstwu widocznemu na fotce wyżej, nieco podobnemu do piły można szybko i równiuteńko przeciąć biszkopt na kilka blatów. Podobną czystość cięcia można uzyskać dzięki nici dentystycznej... ale mnie nie zawsze wychodziło to idealnie poziomo, przy cięciu nożem też nie - a czasem przy dekorowaniu ciast to bardzo ważne. A tu zawsze jest idealnie :) A wierzch i boki ciasta można bardzo łatwo udekorować korzystając z takich szablonów - niektóre bywają naprawdę prześliczne... Jak widać poniżej są w różnych wielkościach - do ciast i do babeczek, muffinów (takie jak na fotce poniżej). W dodatku są też i takie, których można przy okazji używać jako takich jakby szerokich łopatek i przenosić blaty ciasta bez ryzyka ich uszkodzenia, więc mogą być całkiem przydatne. Foremki do odciskania wzorów w masie cukrowej czy marcepanowej da się też wykorzystać do ozdabiania kruchych ciasteczek itp.


A na prawie sam koniec - coś bez czego absolutnie obejść się nie mogę. Nie tylko przy produkcji ciast, ale przy robieniu np. klusek i kopytek (kroję tym wałeczek ciasta - o wiele lepiej niż nożem), przy przenoszeniu małych porcji rożnych pokrojonych rzeczy z deski, przy ozdabianiu brzegu tortu (ząbkowana krawędź), porcjowaniu ciasta (i surowego, ale i już upieczonego, w foremce - nie porysuje jej) - i wielu innych sytuacjach. Obok szczypiec i obieraczki to chyba jeden z ważniejszych gadżetów w mojej kuchni... Tak zwana skrobka. Są stalowe i są plastikowe - choć zwykle nie lubię plastiku, to tym razem wybrałam te drugie i z całego serca je polecam. Kosztowały całe 3zł, ale zapracowały już na o wiele, wiele większą cenę :)


I wreszcie - coś już o wiele mniej przydatnego, ale... Znacznik do kajzerek (plastikowy lub metalowy). Jeśli lubicie piec bułeczki na śniadanie to polecam taką zabaweczkę. Dzięki niej bułeczki będą wyglądały jak z prawdziwej piekarni, wystarczy tylko mocno go odcisnąć przed drugim wyrastaniem :)


Pozdrawiam i życzę udanych wypieków wielkanocnych! A ja jeszcze tu na chwilkę zajrzę w sobotę z małą jajeczną ciekawostką :)
ushii

Osobiste walentynki

W środę było moje i M. święto...


Wszędzie straszą i ostrzegają przed internetowymi znajomościami, a ja chyba powinnam wystawić jakiś pomnik ku czci internetu :) Dzięki niemu poznałam wiele osób, nawiązałam kilka cudownych znajomości, o których nieśmiało myślę, że są czymś więcej niż tylko koleżeństwem (tak, tak, to o Was Moje Drogie :)... A przede wszystkim - gdyby nie sieć, 9 lat temu nie doszłoby do pewnego spotkania... które zmieniło wszystko. Które okazało się tym najważniejszym w życiu. Wprowadziło chaos od pierwszego spojrzenia i słowa,  z dnia na dzień unieważniło wszystkie plany i wywróciło nas oboje o 180 stopni... I dziś, po tych 9 latach mogę życzyć sobie tylko jednego - oby ta granitowa pewność z tamtej chwili nigdy w nas nie osłabła...


Z tej okazji M. dostał czekoladowe wyznanie (no troszkę dłuższe niż na fotce wyżej :). A ja znów mam w związku z tym do pokazania foremkę, natrafiłam na nią kiedyś w M&S, za całe 5zł. Lubię foremki do czekoladek i mam już takie okolicznościowe na Święta Bożego Narodzenia (można zobaczyć je tutaj) i na Wielkanoc (do obejrzenia tutaj) - oba wzory dostępne w wielu miejscach. Polecam takie gadżety, bo nadają się nie tylko do czekoladek - ale też np do masełek jak można zobaczyć w linkach, do galaretek itp słodkości - pomysłów jest mnóstwo, całkiem ciekawie można uatrakcyjnić nimi posiłki i dla dorosłych i dla dzieci.


Dużo pączków i faworków udało się Wam zjeść? Ja tym razem załapałam się tylko na jednego pączka :( Udanego weekendu Wam życzę!
ushii

Gadżet z jajem :)


W ostatnim poście wspomniałam, że kupiłam ciekawy drobiazg w Tchibo - no i dziś udało się go na szybko wypróbować i wrzucam zdjęcia :) Testy wypadły pomyślnie, więc polecam, jeśli komuś jeszcze wpadnie w oko... A te kolorki wiosenne w oko wpadają zdecydowanie! No i nie mogłam po prostu przejść obojętnie obok tego zająca! W końcu mam teraz dziecko więc bezkarnie mogę sama zdziecinnieć, hehe...

Mowa o foremkach do jajek na twardo. Sprawdzają się, tylko trzeba używac mniejszych jajek (M).

foremka do jajek na twardo

Wielkanocnie :)

To chyba ciekawy pomysł dla małych niejadków (taki zając na talerzu ma chyba spore szanse na wzbudzenie zainteresowania?) ale nie tylko - czyż nie miło by było znaleźć takie serduszko przy śniadaniu podanym do łóżka? :P A dla tych całkiem dużych chłopców (no albo dziewczynek takich jak ja, kochających ten sport ;P) też coś się znajdzie, bo jest piłka w zestawie :)

jajko na twardo w kształcie serca

Mała rzecz, a cieszy!

A przy okazji - podzielę się może swoją metodą gotowania jajek :) Podpatrzone kiedyś u Nigelli bodajże. Niby banał, każdy potrafi... ale można trochę inaczej - nie mają szans popękać, no i może jest odrobinę oszczędniej. W każdym razie przygotowane w ten sposób są zawsze idealne!
Idealne jajka na twardo
1. Jajka włożyć do garnka o grubszym dnie i gotować 1 minutę.
2. Nie odlewać wody, zostawić jajka w garnku pod przykryciem na 10 minut. Po tym czasie są gotowe!
Aranżacja szałowa nie jest, ale śniadanie czekać za długo nie mogło :) No i ten brak słońca na fotkach... kiedy w końcu będzie go trochę więcej?! Owszem, lubię długie wieczory przy świecach, ale już tak mi brakuje dłuższych dni!

Pozdrawiam,
ushii

PS
Nadal nie miałam kiedy (i na czym!) sprawdzić poczty, wybaczcie...

PS2
Ponieważ pytacie, muszę uzupełnić informacje. Ja kupiłam te foremki w sprzedaży pilotażowej, w sklepach Tchibo pojawią się prawdopodobnie za 2 lub 3 tygodnie wg informacji jakie uzyskałam u obsługi  (trochę dziwne, ze w którymś sklepie w ogóle nie wiedzieli o co chodzi, przecież wiedzą takie rzeczy z wyprzedzeniem...), dlatego bez problemu będą osiągalne gdyby ktoś miał ochotę. Kosztowały 24 zł o ile pamiętam.

Smutny dzień... i garść pocieszaczy

wianek z hortensji

Wiedziałam, że nadejdzie już od pewnego czasu, ale cóż, wcale nie jest mi mniej smutno przez to... Niejedna z Was chwali się zakładanym ogródkiem, nowo nabytą działką i tak dalej... za każdym razem cieszę się razem z Wami, bo wiem, jak to fajne mieć własny kawałeczek ziemi. Ale u mnie - niestety nastała sytuacja odwrotna :( Działka jest trochę za daleko, nie ma czasu i kasy na regularne i częste tam wypady, a Babcia, której oczkiem w głowie była, nie ma już tyle sił, by ją pielęgnować - więc niestety, nastał czas pożegnania... czuję się dziwnie bardzo, bo działka ma tyle lat co ja - i dla mnie była od zawsze; pokazywałam to miejsce kiedyś tutaj. Wyrosły na niej przez ten czas piękne drzewa, pokryło ją przepiękne wrzosowisko, a we wspomnieniach zostanie na zawsze smak własnych truskawek i pomidorków. Lecz cóż, nic nie trwa wiecznie - tylko teraz jeszcze bardziej niż przedtem marzy mi się dom z własnym kawałkiem ogrodu... ale to raczej marzenie ściętej głowy. Ech, smutno mi... :(((((

Na pocieszenie dostałam od byłego sąsiada naręcze mojej ulubionej zielonej hortensji, która genialnie się zasusza i z której robię wianki dekorujące nasze poddasze cały rok. Nie wiem, czy już je pokazywałam, zatem - moja ulubiona półeczka z sypialni, z tegorocznym wianuszkiem:

ulubiona stara półka / vintage shelf

Pocieszaczy było trochę więcej :) Wybrałam się jakiś czas temu do Ikei - a wychodząc natknęłam się na dwa cuda. Jedno pokażę niebawem, bo czegoś takiego właśnie potrzebowałam do moich obecnych przeróbek - i stało sobie dosłownie jak na zamówienie w sprzedaży okazyjnej za kilka złotych dosłownie - ale to już temat na oddzielnego posta. A druga pojawiła się wg pani w kasie akurat dzień wcześniej, więc cudnie się złożyło... bo jak zobaczyłam je na półce to wołami się nie dałam odciągnąć :))) Widziałam już wcześniej ich zdjęcie w internecie i bardzo mi się podobały, ale nie wiedziałam, że to ikeowska nowość - więc okropnie się ucieszyłam! A potem - mile się zdziwiłam przy kasie, bo na półce ktoś pomylił cenę i okazało się, ze kosztują o połowę mniej! O czym mowa? Oczywiście o kaneczkach! Pewnie już sporo z Was je widziało, ale cóż - kaneczkami muszę się pochwalić, bo wprost je uwielbiam, a ponieważ mam znowu spore zaległości w blogowaniu, więc dopiero teraz się udało... Kolor mają przecudny! W wersji czerwonej i kremowej zresztą też wyglądają świetnie, ale TEN kolor przyciągnął mnie z drugiego końca sali :)


A najśmieszniejsze, że właśnie na taką większą kankę, w turkusach miałam dokładnie ochotę! Jednym słowem Ikea spełniła moją zachciankę :)

Nie był to jednak koniec emaliowanych zdobyczy! Pamięta ktoś może moje emaliowane garnczki? Ostatnio udało mi się powiększyć moją kolekcję :) Tak się złożyło, ze trzy dni z rzędu chodziłam do sklepu, bo ciągle zapominałam czegoś kupić... i przy okazji zaglądałam tradycyjnie do TK Maxxa. A tam - znów się pojawiły moje ulubione garnuszki! Niestety, większość egzemplarzy, które sprzedają, ma jakieś wady, odpryski i obtłuczenia, więc nie było łatwo znaleźć te w idealnym stanie... ale się udało :) I tak codziennie wracałam z torbą zakupów spożywczych i bezpiecznie ulokowanym w jej środku nowym nabytkiem w letnim kolorku - tym razem doszedł różowy i zielony :)) Oto zatem moja rondelkowa kolekcja na chwilę obecną:

kolorowe emaliowane rondelki / retro pastel enamel

A do tego trafił mi się jeszcze durszlak, w sam raz na drobny makaron, czy garść owoców:

emaliowane durszlak retro / retro pastel enamel

Uwielbiam emalię! W zasadzie najbardziej czekałam na ten różowy, bo gdy upolowałam go poprzednio bardzo spodobał się mojej mamie i nie miałam serca jej go odmówić... teraz doczekałam się i swojego egzemplarza :) Ale zielony rondelek podpasował mi równie mocno, bo wszystkie razem tworzą śliczny komplet (przydatny oczywiście też). Teraz została mi tylko wymiana stalowych garnków na białe emaliowane, ale na razie nie udało mi się trafić na takie, które naprawdę by mi się spodobały - też w takim retro stylu jak moje rondelki - i w dodatku działały na indukcji... wiem, że każdy zwykły emaliowany garnek działa, ale chciałbym takie z grubym dnem. Gdyby coś takiego komuś z Was wpadło w oko - to byłoby mi bardzo miło, gdyby dał mi znać :)

Znów się u mnie zrobiło cukierkowo, a miało być szycie... ale za mną kolejny już weekend, którego nie mogłam już spędzić na babcinej działce, więc musiałam się trochę pocieszyć tymi kolorami :)

Pozdrawiam!
ushii

Update w groszki!

Ekhm... zarzekałam się, że na formy do pieczenia w groszki się nie skuszę, prawda? No i twarda jestem, nie skusiłam się. Ale... Mój Kochany M. wyszukał jeszcze coś innego - naczynie do zapiekania - i zrobił mi niespodziankę :)))) Boska jest! Jupiii :)))

ceramiczne naczynie do zapiekania pastelowe w groszki / pastel & polka dot ceramic casserole

W dodatku już od dawna przymierzałam się do czegoś takiego, bo nie mam ani jednego takiego naczynia z pokrywką  i boeuf bourguignon ciężko było produkować :))) A chciałam właśnie ceramiczne - myślałam wcześniej o Le Creusecie, ale jednak z tej firmy chciałbym mieć garnek, a nie takie naczynie, więc super się złożyło... I jeszcze cena nalepiona była chyba omyłkowo, bo kosztowało tak jak i miarka 35zł. A pozostałe, płaskie formy i pojemniki były po 50-70zł, więc jestem zadowolona podwójnie :) Pod poprzednim postem padły pytania gdzie kupowałam - odpowiadam: w TK Maxxie.
Szkoda tylko, że jest tak gorąco - i z wypróbowaniem nabytku muszę się wstrzymać na razie :)
W każdym razie doszłam tez do wniosku, że błękitnych naczyń mam już akurat i będę polować teraz na inne kolory... jeden mam już w planach i to nie uwierzycie jaki! Ale na razie nic więcej nie zdradzę :)

Dziś tylko jedna fotka na szybko, bo musiałam się podzielić radością :) Ale liczę, że wreszcie może będę miała czas i możliwość opublikowania tych wszystkich postów, które czekają gotowe od nie wiem nawet kiedy? Dlatego następny post będzie bez groszków, obiecuję!
Pozdrawiam i życzę Wam udanego weekendu!
ushii