Z dedykacją dla Dagusi - Dzień gofra :)

W zasadzie to taki post byłby na miejscu dopiero 25 marca, bo to wtedy jest Dzień gofra... tak, tak, jest taki dzień :) W Szwecji go podobno obchodzą... Ale ja tak długo czekać nie będę, bo odpowiadam na zapotrzebowanie i służę przepisem na gofry. A do tego kilka słów może o gofrownicy powiem? Bo obiecywałam to już dawno, a skoro nadarza się okazja, to może wreszcie się z tego wywiążę :)

Ale najpierw chciałbym wam ogromnie podziękować za wszystkie życzenia - bardzo, bardzo mi miło :) Poprzedni post już uzupełniłam o przepis na tartę tatin, poprawiłam kilka linków itd (dziękuję za zwrócenie uwagi!) - z małym poślizgiem, bo imieninowy weekend był przepełniony atrakcjami i nie miałam kiedy włączyć komputera nawet :) Co do moich foremek - zapewniam, że użytkuję je bardzo intensywnie, nowością nie pachnie żadna :) Tylko zwyczajnie o nie dbam, nie używam ostrych narzędzi - i kupuję formy z bardzo dobrych jakościowo materiałów, które dobrze radzą sobie z wysokimi temperaturami, nie ścierają się, nie odkształcają i nie odbarwiają - to wszystko :) Że wielu innych form nie mam - to oczywiste, nie sposób mieć wszystkie... ale i wszystkich jakie mam, też nie pokazałam :P A gdzie je mieszczę? Od pewnego czasu mam już gotowego posta na ten temat, może niedługo nadejdzie wreszcie jego kolej... A dziś wracajmy do gofrów :)

Jakie są Wasze ulubione gofry?
Wiem, że wiele osób dzieli ze mną te urocze wspomnienia o nadmorskiej budce z goframi... Żadne inne tak nie smakowały! Niestety większość sprzedawanych  tam obecnie do pięt nie sięga tym sprzed lat - lekkich jak chmurka, jednocześnie chrupiących na zewnątrz i mięciutkich w środku, tak przepysznych samych w sobie, że nie potrzeba już żadnych dodatków. Przepisy, które dziś zamieszczam to gwarancja takich właśnie boskich gofrów :) Pierwszy pochodzi oczywiście z niezawodnego Cina, podała go równie niezawodna Małgosimi... Drugi zaś z książki M. Rouxa "Jajka" (którą swoją drogą szczerze polecam!). Odkąd spróbowałam tych gofrów, nie szukam już żadnych innych, bo to przepisy doskonałe i kropka. 

Przepyszne gofry M. Roux
  • 160 g mąki
  • 15 g drobnego cukru
  • szczypta soli
  • 50 g stopionego masła
  • 2 jajka
  • 270 ml mleka
1. Mąkę, cukier, masło, żółtka i część mleka wymieszać trzepaczką i stopniowo dolewać resztę mleka. Odstawić na 5-10 minut.
2. W tym czasie rozgrzać gofrownicę i ubić białka z odrobiną soli na gęstą pianę (ale nie na szytwno), delikatnie wymieszać ją z ciastem. Piec gofry około 3-4 minut.


 Drożdżowe gofry
  • 3/4 szkl. mleka
  • 4 łyżki masła
  • 1 szkl. przesianej mąki
  • 1 łyżeczka cukru wanilinowego
  • szczypta soli
  • 2/3 łyżeczki drożdży instant
  • 1 duże jajko
1. Rozpuścić masło w mleku na małym ogniu (ma być letnie żeby nie zabiło drożdży).
2. Suche składniki wymieszać trzepaczką z mlekiem, na końcu dodać roztrzepane jajko. Przykryć folią, wstawić do lodówki na noc.
3. Rano smażyć w mocno nagrzanej gofrownicy ok. 4min, po wyjęciu z gofrownicy gofry postawić na sztorc, żeby parowały całą powierzchnią. Podawać gorące.

Naprawdę polecam gofry z obu tych przepisów - zawsze wychodzą idealne i po prostu je uwielbiamy :) Ale lubię też i drugi rodzaj gofrów - belgijskie. Cięższe, zwarte, z kropelkami karmelu w środku... rewelacja :) Belgowie to w końcu spece od gofrów! Zresztą potrafią też wykorzystywać gofrownice do przyrządzania naprawdę fajnych ciasteczek - ale może o nich już innym razem, bo się przesłodzimy :)

Gofry belgijskie (karmelkowe)
  • 750 g maki
  • 270 ml ciepłego mleka
  • 70 g świeżych drożdży
  • 3 jajka i 2 żółtka
  • 15 g soli
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 400 g miękkiego masła
  • 1,5 szkl. cukru perlistego
1. Drożdże rozrobić z kilkoma łyżkami mleka. Mąkę wymieszać z jajkami i żółtkami, resztą mleka, solą i cukrem waniliowym. Dodać drożdże, wyrobić ciasto i odstawić na min. pół godziny do wyrośnięcia.
2. Dodać tłuszcz i cukier perlisty, odstawić ciasto na 15 minut.
3. Nakładać na gofrownicę po 1,5 łyżki ciasta na 1 gofra. Podawać gorące.
Przepis podała kiedyś na GP miss_coco. Z tych proporcji wychodzi całkiem sporo gofrów - ja robię z całości, a potem np. połowę gotowego ciasta zamrażam - wtedy zrobienie takich gofrów, gdy najdzie nas na nie chęć to już dosłownie chwila :)

A na koniec może jeszcze opowiem o sprzęcie, który pozwala uzyskać te przepyszne smakołyki... czyli znów kilka słów z cyklu "Kuchenni pomocnicy".


 W naprawdę dobrej gofrownicy ważne są dwa parametry: moc i głębokość dołków. Moc powinna wynosić minimum 1000W, a dołki im głębsze, tym lepsze - i tu nie ma wyjątków. Jasne, że ktoś może napisać, że ma słabszą i też gofry dobre wychodzą, ale... powinien spróbować te same gofry zrobić na takiej mocniejszej - i wtedy ocenić różnicę. Wiem co piszę, bo taką słabszą też przez krótki czas miałam i za nic nie zamieniłabym się z powrotem. 


Zwykle wskazuję jedynie na jakie cechy moim zdaniem warto zwrócić uwagę i jakie rozwiązania i urządzenia są wg mnie przydatne. O mojej gofrownicy napiszę jednak dokładniej - bo jest to fenomenalny produkt polski, obecny na rynku od baaaardzo dawna - i to na nich właśnie piekły się na ogół te wszystkie fantastyczne gofry nadmorskie. Firma ta produkuje zasadniczo sprzęt dla gastronomii, ale mają też dwa modele przeznaczone dla amatorów - i gdyby ktokolwiek stał przed wyborem gofrownicy z czystym sercem polecam wybór któregoś z nich, nigdy nie pożałuje swojej decyzji. Mocna konstrukcja (ci, którzy mają te gofrownice od kilkudziesięciu lat wiedzą o czym mówię :), pięknie równomiernie wypieczone i chrupkie gofry - a w dodatku cena na rozsądnym poziomie, w porównaniu do zagranicznych marek (ja kilka lat temu płaciłam 120 zł bodajże, nie wiem jak teraz). Ta firma to Dezal. 


A teraz muszę zniknąć jeszcze na troszkę, do zobaczenia (przeczytania?) za kilka dni  :) I obiecuję, że post będzie zupełnie niekulinarny!

ushii

PS
A jeśli ktos woli cieńsze słodkości - służę przepisem na fantastyczne wafelki, o tutaj :)

Tarty i tarteletki i inne formy w natarciu!

Ponieważ dziś są moje imieniny, piecze się właśnie dla ciasto dla gości -  i będzie dziś słodko i kalorycznie. I na blogu też będzie słodko... ale z cyklu "Kuchennych pomocników" - więc uwaga, będzie dłuuugi post. Do napisania go, jakiś już czas temu, zainspirowało mnie jedno z ostatnich już chyba uzupełnień moich zasobów wypiekowych i podliczenie stanu swego posiadania... wyszło mi, że posiadam co najmniej 24 rodzaje (nie sztuki!) różnych form do ciast i ciastek - i co ciekawe wszystkich dość często używam. Oczywiście "normalnemu" człowiekowi, który nie ma takiego fisia jak ja, wystarczy o wiele mniejsza ilość. Ale tak jak pokazywałam kiedyś foremki do ciasteczek, tak tym razem chciałam opowiedzieć nieco o formach do tych większych słodkości; może kogoś to zainspiruje do urozmaicenia swojego arsenału? :)

A zatem mamy:
- oczywiście płaskie blachy - do ciasteczek i placków, pieczenia warzyw itp
Każdy je zna i nie warto tu się długo rozwodzić, na ogół są na wyposażeniu piekarników (chociaż ja wolę takie oddzielne, kładzione na kratce piekarnikowej, koniecznie z niskim rantem).

- głębokie blaszki
Również dobrze wszystkim znane. Podam tylko jaki ja mam rozmiar i jaki w praktyce często się też wykorzystuje (wiele przepisów jest na niego liczonych) - to 35x25cm

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik

- blaszki z wyjmowanym dnem
Ja mam taką kwadratową 24 x 24cm i fajnie się sprawdza do brownie oraz różnych innych nieco mniejszych wypieków, świetne uzupełnienie dużej blaszki.

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast -  (forma kwadratowa do ciasta z wyjmowanym dnem - do brownie)

- tortownice
Są różne, z wyjmowanym lub nie dnem (te pierwsze powszechnie znane i bardzo wygodne, zwłaszcza gdy denko przed zamknięciem obręczy wyłożymy papierem do pieczenia), albo ze szklanym dnem - dekoracyjne, ale ja odnoszę wrażenie, ze spód ciasta wychodzi tu mniej kruchy (ale sama nigdy takiej nie używałam, więc idealnego porównania nie mam, to tylko moje wrażenia z próbowanie wypieków innych). 
Tortownice są bardzo uniwersalne, przydają się bardzo często do różnych ciast - pieczenia biszkoptów, wszelakich serników (na zimno i pieczonych), różnych drożdżowych i mnóstwa innych ciast - i w jedną przynajmniej warto się zaopatrzyć. Ja korzystam z takich o średnicy 26cm oraz 18cm, ale mam też np. mini-tortowniczki w kształcie serduszek (ok. 11cm średnicy) - fajne, choć oczywiście absolutnie niekonieczne urozmaicenie - można upiec 1 lub kilka małych ciast, ale i można je potem połączyć w jeden ładny kształt :) I jeszcze łatwość w rozporcjowaniu ciasta, zwłaszcza gdy rozdaję je kilku różnym osobom :)

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (tortownica okrągła, w kształcie serca)

- formy do babek
Kolejna klasyka do drożdżowych i ucieranych pyszności, warto mieć jedną w swoim zbiorze. Foremki z kominem pozwalają na lepsze wypieczenie ciasta pośrodku, przy mniejszych babkach nie jest on konieczny - ale wypiek wygląda dekoracyjnie (ja mam i taką i taką). Mała foremka przydaje się też np. do robienia paschy - wygląda pięknie! Moje formy mają 28 i 20cm średnicy.

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (forma na babkę)

- foremki do brioszek
Ja mam tylko małe, są też takie duże - oczywiście używam ich nie tylko do tego jednego wypieku (który jest pyszny!), ale też do mnóstwa innych pyszności jak widać na poniższej fotce. Jak i w innych rodzajach form są i metalowe i ceramiczne...

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (ceramiczna forma do brioche)

- formy do tart
Okrągłe, kwadratowe i prostokątne; ceramiczne, blaszane, szklane i silikonowe - mnóstwo możliwości. Sprawdzają się do bardzo wielu wypieków, dają śliczny brzeg ciasta i naprawdę polecam posiadanie choć jednej. Ja osobiście mam:
- ceramiczną dużą, w której ciasto fajnie prezentuje się na stole, o średnicy 24cm
- metalową z wyjmowanym dnem, co szalenie ułatwia produkcję ładnego ciasta; średnica 24cm
- 2 prostokątne (jedną prawie kwadratową, drugą podłużną; obie też z wyjmowanym dnem) - można piec w niej piękne mazurki i równie eleganckie wytrawne wypieki

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (forma do tarty okrągła, prostokątna)

- małe (ok. 10cm) okrągłe formy do tarteletek w wyjmowanym dnem
- małe (ok. 10cm) ceramiczne formy do tarteletek - świetne, gdy chcę podać indywidualne porcje w ładnych naczynkach, nie tylko do tart - np. crumble albo innych pyszności
- formy do tarteletek - używam dodatkowo, gdy muszę ich upiec większą ilość, b. wygodne.


- foremka na kwadratowe mini-tarteletki z wyjmowanym dnem - ciastka z niej wyglądają bardzo ciekawie i oryginalnie na stole.

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (foremka do minitarteletek kwadratowych)

- keksówki i formy do chleba
Temat dobrze znany, prawie każdy ma choć jedną w domu, ale - zwłaszcza przy tych drugich - warto przy zakupie zwrócić uwagę na temperatury jakie wytrzymuje. Doskonałe do pieczenia pieczywa są również formy ceramiczne, ale ja takich na razie nie posiadam :) 
Są też foremki o przekroju półkola lub z ozdobnym dnem, które ładnie dekoruje wypiek. Czasem można też spotkać mini-keksówki - ja za tą foremka przepadam, bo wypiekam w niej małe pyszne bułeczki (takie jak tutaj) i inne drobiazgi - dla mnie to był zakup roku, ale niezbędna oczywiście nie jest.

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik  (formy do ikeksów)

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (foremka do minichlebków, minikeksów)

- foremki do muffinków i babeczek
Są w różnych wielkościach - na 6 dużych, 12 średnich i 24 malutkich ciastek - i na taką ilość najczęściej są podawane przepisy. Ja mam taką na 12 sztuk, bo wydaje mi się najoptymalniejsza i wielkość muffinków jest w sam raz. Można też zaopatrzyć sie w wersję silikonową, także w formie oddzielnych miseczek. 
Oprócz podstawowego wzoru "kubeczkowego" w sklepach jest też cała masa różnych zabawnych i oryginalnych form - np kwiatków, gwiazdek, piłek itp. Mam też foremkę na mini-babki, super się sprawdza na Wielkanoc, ale nie tylko, fajnie czasem zamiast jednej dużej babki upiec takie małe.
Polecam posiadanie jednej podstawowej foremki muffinowej, takiej jak na zdjęciu poniżej na samym spodzie, bardzo przydatna rzecz, i wcale nie tylko do słodkich wypieków! Mufiny kurczakowe (nie ma w nich nawet grama ciasta! :) zaciekawią każdego, a tostowe miseczki są super na śniadanie :). Jeśli forma jest nieprzywierająca, nie ma konieczności stosowania papilotek - chyba, że taką dekorację właśnie lubimy.

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (foremka do muffinów, babeczek i wypieków wielkanocnych)

- formy na inne, mniejsze wypieki
Np magdalenki, oponki i inne cuda na kiju, oraz dobrze wszystkim znane foremki do babeczek. I oczywiście formy na shortbread, które pokazywałam już kiedyś. Nie są naturalnie niezbędne i tu już ujawnia się mój fiś :)

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (forma do shortbread do magdalenek do donutów)

- formy dedykowane do konkretnych ciast - do panettone, do angelcake itp.
Fajne, ale ja z większości z nich zrezygnowałam, bo używałbym ich zbyt rzadko.

- i na koniec foremka do deserów. Nie nadająca się do pieczenia, ale...
Wykorzystuję ją do robienia mini-serniczków na zimno, nadaje się również do galaretek, deserów budyniowych (np. takich jak tutaj) itp. - jak nie lubię plastiku i go unikam, tak tym razem muszę powiedzieć, że te foremki uwielbiam i nie pozbędę się ich za nic :)

foremki do ciastek i formy do pieczenia ciast - przewodnik (foremki do budyniu galaretek miniserników)

Naturalnie istnieje jeszcze multum form, o których tu nie wspomniałam (jak chociażby ramekiny i formy do sufletów - ale ja nie używam, więc nie mam jak pokazać) albo sama zielonego pojęcia o nich nie mam - ale tak jak z foremkami do ciasteczek - to temat rzeka :) Prawie wszystkie formy jakie pokazuję są ceramiczne, albo metalowe, nieprzywierające, ponieważ ja nie używam i nie przepadam za silikonem (poza foremkami do czekoladek), jakoś wypieki z nich nie mają już dla mnie tego "czegoś" :) Acz kształty i zdobienia niektórych silikonowych foremek są powalające... i jakiś czas temu nie wytrzymałam i skusiłam się na kolorowe foremeczki muffinkowe, jak widać :)

Ale żeby tak na sucho nie gawędzić o foremkach, na koniec coś na ząb :) Nie podawałam tu nigdy przepisu na żadną tartę z jajeczno-śmietanowym wypełnieniem, bo takich po prostu nie lubimy - a przynajmniej jak dotąd nie natknęłam się na taką, która by mi smakowała. Ale ta klasyka nad klasyki to zupełnie inna bajka... i oczywiście, jako zaprzeczenie całego powyższego tekstu, nie wymaga posiadania żadnych foremek :)

tarta tatin

Tarta Tatin
  • 150 g mąki
  • 100 g masła drobno pokrojonego
  • 25 g cukru
  • 2 żółtka
Nadzienie:
  • 100 g cukru
  • niecałe 40 g masła
  • 4 średnie jabłka, obrane i pokrojone w półksiężyce
1. Zagnieść wszystkie składniki na gładkie kruche ciasto i włożyć do lodówki na 0,5 godz.
2. W tym czasie przygotować jabłka: na dużej patelni ze stali nierdzewnej (ze stalową rączką) rozgrzać masło z cukrem. Kiedy zacznie się karmelizować (ale nie może mocno zbrązowieć), wrzucić jabłka i smażyć je ok. 15 minut
3. Kiedy jabłka się zezłocą rozwałkować ciasto na krążek o średnicy większej niż średnica patelni i ułożyć na jabłkach, podwinąć brzegi do środka i wstawić do piekarnika nagrzanego do temp. 200ºC. Piec 20 minut, następnie zmniejszyć temp. do 160ºC i piec kolejne 20 min.
4. Po upieczeniu wyjąć z piekarnika, na wierzch patelni położyć duży talerz i jednym ruchem przewrócić tartę na talerz. Jeśli do patelni zostały jakieś kawałki jabłek, delikatnie ułożyć je z powrotem na cieście.
Przepis podała kiedyś Liska.

Pozdrawiam! A wszystkim Ulom życzę spełnienia marzeń :)
ushii

O tym co wynikło z pośpiechu pewnego świętego... i mojego własnego :)

No tak. Ostatnim razem, przez to skupienie się na znikających mi oczywiście w czasie edycji posta fotkach, zapomniałam o odpowiedzi na pytania :) Zatem wracając do wcześniejszego posta i pytań o komódkę w tle lampki... ja już ją kiedyś, kiedyś pokazywałam :)) Można ją obejrzeć tutaj, świeżo po jej zdobyciu. Potem już tu jej nie było, fakt. A powód był taki, ze koncepcja jej docelowej lokalizacji musiała trochę poczekać na zrealizowanie - a jak już niedawno stanęła tam gdzie chciałam, to pojawiło się kilka nowych pomysłów i różne nowe możliwości i obecnie znów czeka - na przeniesienie w jeszcze fajniejsze miejsce :) więc ciągle pokazać jej nie mogę... Ale już niedługo, obiecuję! W każdym razie jak widać na zdjęciach z lampką, dylemat z tamtego starego posta rozwiązany, komódka swój kolor zachowała :) A dziś pokażę coś poniekąd z nią związanego, otóż...


Wiadomo, że oblecieć wszystkie domy w jedną noc to nie jest prosta sprawa - więc ja czasami Mikołajowi ułatwiam i prezent dla mnie pojawia się na długo przed przyniesieniem choinki :) Ale w tym roku pobił rekord - bo dostałam go już na początku września :))) Ale wcale nie żałuję, że pod drzewkiem będzie pusto, bo jestem przeszczęśliwa :)))

Wiem, ze nie każdego mój prezent zachwyci, bo trzeba takie rzeczy lubić - ale mi aż się oczy zaświeciły jak go zobaczyłam - i z każdą chwilą podoba mi się jeszcze bardziej :) Wentylator vintage - autentyk, a nie stylizowany, i  w boskim kolorze! A w dodatku całkowicie sprawny, wymagał tylko umycia i przesmarowania :) 

stary metalowy wiatrak / vintage minty fan

Z fotki do końca zadowolona nie jestem, bo nie umiem dobrze uchwycić tego cudnego koloru... Zresztą zdjęcie jest całkowicie robocze, bo jego miejsce docelowe jest związane właśnie ze wspomnianą na początku komódką i dziś, jak pisałam, jeszcze nic pokazać nie mogę... ale wiatrak musiałam pokazać już teraz, nie wytrzymałam dłużej, bo tak się z niego cieszę :))

Jak wspomniałam w tytule nie tylko Mikołaj się pośpieszył w tym roku... ja też. Po kilku deszczowych dniach znów jest piękna, prawdziwie jesienna pogoda. I do Świąt mi wcale nie śpieszno... ale chwilami już troszkę czuję świąteczny nastrój :) Głównie za sprawą kartek, na które pomysły wpadają mi do głowy, ale nie tylko. Bo... rok temu zobaczyłam pewne bombki. Bardzo mi się spodobały, lubię takie szkło jakby posrebrzone i przetarte, jakby stare, ze śladami dawnej świetności. Ale nie miałam już możliwości ich wtedy kupić i bardzo potem żałowałam, strasznie mi ich brakowało na choince... w sumie nie łudziłam się, że trafię na nie w tym roku (chociaż tak naprawdę to jakąś taką malutką nadzieję miałam, ale sama w to nie wierzyłam :) Ale gdy ostatnio zajrzałam znów do tego sprzedawcy i okazało się, że już sprzedaje bombki - znalazłam u niego jeden, ostatni kartonik z sześcioma sztukami! Ależ się cieszę!!!

szklane bombki szklane srebrzone postarzane / mercury glass christmas ornaments

szklane bombki szklane srebrzone postarzane / mercury glass christmas ornaments

I w efekcie taki wyszedł mi dziś post z wielkim, dwumiesięcznym wyprzedzeniem, może trochę nie na miejscu, jak słodycze świąteczne już wystawione w niektórych sklepach... ale dzięki tym drobiazgom mam przedsmak pięknych świąt i musiałam się nim podzielić :)


Pozdrawiam,
ushii

Odtajniam co nieco - moje segregatory "vintage"

Wiedziałam, że namotałam. I faktycznie - do kitu te moje podpowiedzi, więc może następnym razem już pokażę o co chodziło :) Ciągle kombinuję co mam pokazać najpierw, bo mam takie zaległości, że zdecydować się nie mogę... i w efekcie nie pokazuję nic :) I gdy produkując dziś posta-giganta sama się w nim zgubiłam, doszłam do wniosku, że czas ograniczyć posty hurtowe, będę wstawiać takie krótsze.

Zatem dziś, zmobilizowana przez polkowe wyzwanie, odtajnię pierwszy kawałek - co było na tej fotce? Tak, padła prawidłowa odpowiedź, to segregatory :)

segregatory jak stare książki / faux old books

Pamiątka z zeszłorocznych wakacji :) Kupiona w celu okiełznania rozrastającej się kolekcji stempelków. Trochę nabierały mocy urzędowej, ale wreszcie gdzieś koło marca się za nie zabrałam - bo oczywiście kupowałam je od razu z myślą o przerobieniu, bo atrakcyjna była w nich tylko cena poniżej złotówki :) Kiedy postawiłam je na półce wpadłam na pomysł, by wyglądały trochę jak stare, podniszczone książki o okładkach wykończonych płótnem - ale jednocześnie żebym wiedziała, co który zwiera.

Tak wyglądały przed:


A tak po moich modyfikacjach...

segregatory jak stare książki / faux old books

A ponieważ udało mi się pamiętać o fotkach w trakcie pracy, powstał przy okazji mały tutek - i dziś wreszcie z malutkim kilkumiesięcznym poślizgiem udało się go tu wstawić, więc gdyby ktoś jeszcze miał ochotę ozdobić swój segregator to zapraszam :) Oczywiście można tak ozdobić i inne przedmioty, np zrobiłam też podobne notesy...

segregatory jak stare książki / faux old books
Segregator jak stara książka
Potrzebujemy:
  • segregator lub notes
  • cienki karton (np. z bloku technicznego)
  • sztywniejsza tekturka
  • tkanina bawełniana
  • ewentualnie dodatkowe wybrane ozdoby lub media do dekorowania i postarzania (tusze, kawa)
  • klej
1. Segregator pozbawiamy ewentualnych ozdób (ja usunęłam szare obszycie), jeśli jest oklejony śliskim papierem warto go zmatowić papierem ściernym lub usunąć, chociaż nie jest to konieczne, ale lepiej będzie trzymał dzięki temu klej.


Rozkładamy go na płasko na tkaninie, którą docinamy do odpowiedniej wielkości, zostawiając z każdej strony ok. 2 centymetrowy zapas.
2. Z kartonu oraz tekturki wycinamy po trzy prostokąty: po dwa odpowiadające wymiarom przedniej okładki segregatora/notesu i po jednym wąskim, pasującym do wymiarów grzbietu.
Kartoniki smarujemy klejem i naklejamy na tkaninie starannie ja naciągając i wyrównując by nie tworzyły się bąble z powietrzem. Między kartonikami zostawiamy nieduży odstęp, ok 3-5mm (zależnie od wielkości segregatora), dzięki temu okładki będą się ładnie zginały. Naklejenie tych cieńszych kartoników ładnie usztywni tkaninę i pozwoli ją wygodnie teraz udekorować. Jeśli tkanina jest prześwitująca albo jasna da też lepsze tło niż szara tektura.



3. Na ozdobione już okładki naklejamy sztywniejszą tekturkę - u mnie jest dość gruba, ok 2mm, bo ze względu na zaokrąglony kształt segregatorów musiałam stworzyć nowe okładki - ale jeśli oklejamy typowy segregator lub notes może być o wiele cieńsza (można też ją całkiem pominąć, ale mi wygodniej nakleja się potem taką wzmocnioną okładkę). Tekturki muszą się dokładnie pokryć z naklejonymi wcześniej kartonikami. Obracamy okładki wierzchem (tkaniną) do góry i tępym narzędziem, np. złożonymi nożyczkami przejeżdżamy po odstępie między tekturkami, tworząc załamanie.


4. Tkaninę na rogach okładki nacinamy - albo ścinamy pod kątem ok. 45 stopni róg w odległości ok 2-3mm od narożnika okładki, albo nacinamy z jednej strony prosto, a z drugiej pod kątem, tak jak na zdjęciu.


5. Teraz mamy dwie możliwości. Albo tak jak ja podklejamy zostawiony margines tkaniny do wewnątrz i naklejamy gotowe okładki na segregator (mi pozwoliło to ukryć zaokrąglenia segregatora, których stare książki raczej nie miewają), albo najpierw naklejamy okładki i dopiero wtedy podklejamy brzegi tkaniny do środka - wówczas dobrze byłoby jeszcze wkleić w środku prostokąty z cienkiego kartonu lub ozdobnego papieru by zakryć końce materiału.

W środku umieszczamy oczywiście co nam się żywnie podoba - na wasze życzenie pokazuję zawartość moich :)

mój sposób na przechowywanie stempli akrylowych i wykrojników
Stemple
Stempelki trzymają się na zalaminowanych kartkach - z tyłu każdej karty jest wydruk lustrzany, do którego przyklejam stemple, na awersach kartek mogę sobie wygodnie przeglądać odbitki. Segregator jest zamykany na suwak, dzięki czemu doskonale zabezpiecza stemple przed światłem (na które sa wrażliwe)i daje mi pewność, że nic się nie zgubi.

Wykrojniki
Na dociętych do wymiarów segregatora tekturkach gr 1mm naklejam elementy wycięte z folii magnetycznej, dzięki czemu nie tylko zyskałam wygodny system przechowywania (wszystko posegregowane tematycznie i bezpieczne przed zgubieniem), ale zawsze widzę, gdy jakiś wykrojnik po pracy nie wróci na swoje miejsce:

bez wykrojników
z wykrojnikami

I to wszystko, dobrej zabawy :)

Pozdrawiam,
ushii

Jesienne róże i różowości, czyli lampka z cyklu Before & After

Ciepło, ciepło...na dworze też, chociaż mamy już październik! Ale ja o waszych zgadywankach w wcześniejszym poście mówię :) Ale nie całkiem gorąco, bo odpowiedź dotyczy czegoś większego... ha, zamotałam :D Dlatego dziś kolejna podpowiedź :) ...Na końcu, bo teraz tytułowe różowości - bo u mnie taki kolor ma jesień we wnętrzu :) Różowe wrzosy i róże przyniesione prosto z ogrodu...



Róże pachną tak pięknie, że brak słów... i wąchając je nabrałam ochoty, żeby je zjeść! Oczywiście nie ugryzłam po prostu różowego pączka :D Ale zrobiłam sobie różane masło. Nie bazowałam na żadnym przepisie (chociaż z całą pewnością Ameryki nie odkryłam i podobny istnieje), a proporcje są na tzw "oko".

masło różane

Masełko różane
  • masło (niesolone) ok. 1/4 kostki lub trochę więcej
  • płatki z 1-2 pączków róży
  • cukier puder, ilość wg upodobań - dałam ok 2 czubatych łyżeczek chyba...
1. Płatki róży opłukać i wysuszyć na papierowym ręczniku.
2. Utrzeć masło z cukrem, płatki złożyć razem (można dla ułatwienia je jeszcze zrolować) i pokroić na drobniusieńkie paseczki. Wymieszać z masłem, uformować wałeczek i schłodzić. Kiedy stwardnieje pokroić na krążki i podawać np. ze słodką bułeczką.
Ciekawi mnie jeszcze, czy aromat ucieknie gdybym użyła takiego masła do wypieków...

No tak, ale przecież w tytule zapowiadałam lampkę?! 

Chciałam mieć taką malutką lampeczkę na oknie, by ją włączać wieczorami... Często, gdy wieczorem lub w nocy wracam do domu, zwłaszcza na jakiś dalszych trasach, zerkam w mijane okna i widzę zaciągnięte zasłonki, a za nimi ciepły blask lampki stojącej w oknie... nieodmiennie widok ten kojarzy mi się z jakimś spokojem, rodzinnym ciepłem i gdy słyszę słowo "przytulny", właśnie to widzę w wyobraźni. Dlatego bardzo chciałam mieć taką lampkę :) Ale jej nie szukałam - tylko jak zwykle czekałam, aż ona znajdzie mnie :)

Zakup był oczywiście przypadkowy; wracając z małego wypadu do domu, wstąpiliśmy do małego sklepiku w przydrożnej miejscowości. Wcześniej nie wiedziałam jak dokładnie ma wyglądać moja wymarzona lampka, ale jak tylko ją tam zobaczyłam to już wiedziałam, że to ta, takie małe słodkie maleństwo; i w dodatku niedrogie, więc nie namyślałam się ani chwili. Tak, wiem, ta lampka już się u mnie kilka razy przewijała gdzieś tam w tle... ale tym razem wystąpiła w roli głównej :)


To zdjęcie jest fatalne i jakieś nienaturalne - niestety innego nie mam; ale w rzeczywistości kolor miała w sumie całkiem ładny i mogłam ją zostawić taką jak kupiłam. No, ale nie byłabym sobą, gdyby tak się stało, prawda? :) A poza tym jednak wolę białe drobiazgi, a ciemne kolory rezerwuję dla kilku nielicznych wybranych mebli. Przerobiliśmy zatem nieco jej konstrukcję, by zapalała się przy pomocy sznureczka (to już załapało się na powyższej fotce) i pomalowaliśmy na złamaną biel...


Lampka stanęła na oknie i byłam szczęśliwa :) Został tylko klosz, niby całkiem ładny, ale nie do końca mi pasowały te ozdobne tasiemki. Nie miałam jednak żadnego stelaża abażuru, który mogłabym przerobić. I tak sobie stała, stała, aż... wpadła mi w ręce koronka. Choć jestem zwolennikiem raczej bawełnianych koronek, ta wyjątkowo zachwyciła mnie wzorem... i od razu przyszedł też pomysł na jej wykorzystanie. Zmieniłam tylko nieco jej kolor - na przydymiony, brudny róż i już :D

lampka koronkowy abażur

Miałam plan ułożyć misterne falbanki i zakładki i tylko na próbę omotałam stelaż po zerwaniu zeń tasiemek... ale efekt tak bardzo mi się spodobał, że falbanki sobie darowałam :) Wyszło niechcący trochę shabby chyba... myślę jeszcze nad dodaniem kokardki z jedwabnej wstążki - zobaczymy, grunt, że lampka wreszcie jest i jest taka jak chciałam, choć zajęło to jej chyba rok :) Znów wychodzi na jaw jakie mam tempo czasami  (a już nie będę się przyznawać ile jeszcze czasu zajęło mi jej sfotografowanie :)

Ostatnio za to, i to błyskawicznie, podobnym duchu powstały lodówkowe magnesy - motyle. Dla Uli z Anielskiego Zakątka, do której wpadłam z króciutką wizytą :) Co tam na mnie czekało, pokażę następnym razem :)

magnesy dekoracyjne motyle lniane

I to wszystko na dziś, bo znów się zaczęłam rozpędzać z ilością fotek... tylko jeszcze obiecana na samym początku kolejna zajawka :) Tym, co to już widzieli, przypominam o niepodpowiadaniu :) Ta-dam:

komódka DIY ze starych skrzynek

Pozdrawiam,
ushii