Jeszcze mała porcyjka klasyki :)

Przy takich temperaturach nie gotuję. To znaczy jemy oczywiście, ale skomplikowane obiady w grę nie wchodzą... na szczęście istnieją pyszności, które za dosłownie kilka minut uwagi odwdzięczają się boskim smakiem :) Na obecną chwilę to oczywiście szparagi, które jem prawie na tony - poniższy przepis dedykowany jest pewnej Agusi :)

szparagi z sosem holenderskim

Szparagi z sosem holenderskim
  • pęczek szparagów
  • dwa żółtka (pytaliście co robię z żółtkami przy poprzednim poście - no to się wyjaśniło, na okrągło jem szparagi :)
  • sok z cytryny, ok. 1/4 do 1/2 - wg smaku
  • pół kostki (100g) masła - stopionego (a najlepiej sklarowanego)
  • sól, pieprz
1. Masło klarujemy - podgrzewamy w rondelku, gdy zacznie wrzeć zdejmujemy piankę i ostrożnie przelewamy, tak by wytracony osad pozostał w garnuszku. Klarowanie nie jest konieczne i gdy kompletnie nie mam czasu to je pomijam, ale warto.
Sprawiamy szparagi i gotujemy je w osolonej i osłodzonej wodzie 5 do 8 minut (w zależności od koloru).
2. Żółtka ubijamy z sokiem z cytryny (ewentualnie można część soku zastąpić wodą - wg upodobania) na parze - wstawić miseczkę z żółtkami do garnka z gotującą się delikatnie wodą (woda ma garnka nie dotykać). Gdy staną się kremowe, dodajemy powoli stopione masło, nadaj ubijając, aż powstanie gęsty gładki sos. Można doprawić solą, czy pieprzem, do smaku.
3. Ugotowane szparagi polewany sosem i podajemy - lepiej, żeby to one czekały na sos niż odwrotnie, bo może on zbyt zgęstnieć.
Innym wariantem - autorstwa M. Roux -  jest dodanie do gotowego sosu odrobiny musztardy i śmietany, bardzo fajnie go to urozmaica - ja tym razem dodałam gruboziarnistej, pyszne połączenie.

Ciekawostką na powyższym zdjęciu jest ta zieleninka... wygląda jak zwyczajna bazylia prawda? A tymczasem pachnie przepięknie, bo cynamonowo, taka z niej niezwykła roślinka :)

Jak widać kucharsko nie szaleję co prawda, ale ociupinkę piekę - i w związku z tym i u mnie oczywiście wpychają się przed obiektyw truskawki... z czym jest pewien problem, bo zamiast je focić, to je jem :) Pierwszą łubiankę zjadłam w zasadzie na stojąco w kuchni, drugiej już łaskawie pozwoliłam wziąć udział w przygotowaniu tarty za którą przepadamy (tutaj już podawałam przepis, polecam!)... której nie udało się w całości, ani nawet w większym kawałku obfocić jak widać :) Kompot co prawda jeszcze wiśniowy - już prawie opróżniłam zamrażarkę w oczekiwaniu na nowe dostawy :)

tarta z budyniem i truskawkami

Znów wpis kulinarny, a zaplanowany był wnętrzarski - ale nie mam siły zrobić zdjęć po dzisiejszych wędrówkach w tym upale... Następnym razem się poprawię :) 
Pozdrawiam,
ushii

Słodkości dla Mam

 "Jest jedna miłość, która nie liczy na wzajemność, nie szczędzi ofiar, płacze a przebacza, odepchnięta wraca - to miłość macierzyńska" 
J. I. Kraszewski

Miało być tym razem coś całkiem innego, ale cóż ja poradzę, że znowu słodko u mnie - gdy takie święto? Słodkości dla Mam będą dziś oczywiście ich ulubione - keks i dachówki. Obie te pyszności wcale nie są wybitnie świąteczne, ale zawsze gdy zbliża się jakieś święto i planuję ciasta, albo mamy się po prostu zobaczyć, słyszę "ale keksa też upieczesz?" i "dachówek dawno nie jadłam..." :) A że obie robi się błyskawicznie i bardzo prosto - polecam, bo to świetne słodkości na podwieczorek (keks robi się momentalnie w kilka minut i spokojnie się upiecze w czasie, gdy jecie obiad) albo do pochrupania w ogrodzie przy kawce :) Przepis na keks pohodzi z niezawodnego Cina, a na tuiles z książki P. Herme "Desery", choć ja go nieco zmodyfikowałam. A dlaczego taka nazwa? Bo mają półokrągły kształt - więc są nieco podobne do dachówek :)

lekki keks z białek

Keks z białek
Albo inaczej szklankowy :)
  • 1 szkl. bialek (7- 10 szt, XL ok. 5 – 6)
  • 1 szkl. cukru
  • 1 kostka masla lub margaryny
  • 1 szkl. mąki tortowej
  • 1 plaska łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • bakalie wg uznania (rodzynki, orzechy, czekolada, wiśnie, ananasy) albo np. sam ekstrakt waniliowy
1. Rozpuścić i schłodzić masło. W tym czasie ubić (mikserem) białka ze szczyptą soli na sztywno.
2. Dodać do białek cukier i ubić na gęstą masę.
3. Wlewać powoli masło na przemian z mąką wymieszaną z proszkiem. Mieszać najlepiej łopatką, żeby nie zniszczyć piany.
4. Dodać bakalie (można dosyć dużo - szklankę albo i półtorej), zapach, skórkę pomarańczową itp - wg uznania. Ja dodaję jedynie ekstrakt waniliowy, bo tak właśnie najbardziej lubimy - ja i obdarowywana :)
5. Przełożyć do blaszki (średnia keksówka) i piec w ok. 175°C, ok. 45 minut, aż patyczek będzie suchy.

tuiles (dachówki) migdałowe

Tuiles migdałowe
  • 2 duże (xl) lub 3 małe białka
  • 100g cukru pudru
  • 75g masła rozpuszczonego
  • 75g maki
  • cukier waniliowy ok. kopiastej łyżeczki
  • 100g płatków migdałowych
1. Wymieszać dokładnie składniki w misce, na końcu dodając płatki migdałowe (by ich nie połamać).
2. Piekarnik rozgrzać do 200C, na papierze do pieczenia kłaść po łyżeczce (!) masy w dużych odstępach (ja na raz piekę ok 6 dachówek). Rozpłaszczyć je widelcem do cieniusieńkiej warstewki, prawie półprzezroczystej (najlepiej każdorazowo moczyć widelec w zimnej wodzie). Piec ok 4-5 minut, aż będą złociste.
3. Po wyjęciu natychmiast przekładać na np. wałek by nadać półkolisty kształt.

Pozdrawiam i zycze wszystkim Mamom wszystkiego najlepszego z okazji Waszego święta!
ushii

Najlepsza restauracja pod Słońcem :P

Dla nas najlepsza oczywiście - nasza domowa, czyli tzw Kuchlandia :) Do normalnych restauracji chodzimy rzadko, na ogół po to, by spróbować rzeczy, których jeszcze nie znamy, albo takich, które w domu ciężko przyrządzić... bo M. uważa, że ja lepiej gotuję niż w co poniektórych lokalach :D Fastfoody w ogóle omijamy szerokim łukiem... bo po co tam zaglądać, skoro w domu pyszniej, taniej i tak samo szybko?

Szparagujemy już od jakiegoś czasu i najwyższa pora była jakieś zdjęcie zrobić... Dziś były zielone, moje ukochane - z kurczaczkiem w marsali - takie proste i szybkie... Czekam na takie pyszności cały rok! Nic tu odkrywczego nie napiszę chyba, ale może komuś te wskazówki się jednak przydadzą?

szparagi czosnkowe i kurczak w marsali

Szparagi czosnkowe i kurczak w Marsali
  • pierś z kurczaka
  • pęczek szparagów
  • odrobina musztardy (polecam kremską)
  • niecały kieliszek wina - np. Marsala, ale niekoniecznie
  • 2 łyżki masła czosnkowego (lub zwykłego)
  • sól, cukier, przyprawy, oliwa do smażenia
  • sezam
1. Pierś z kurczaka pokroić na nieduże kawałki, nasmarować niewielką ilością musztardy, doprawić solą i ziołami. Szparagi opłukać, odłamać/odciąć zdrewniałe końcówki (białe trzeba jeszcze przy końcach obrać).
2. Obsmażyć na odrobinie oliwy, gdy się zezłoci z obu stron, dolać na patelnię wino i krótką chwilę w nim dusić (można ewentualnie wino zastąpić bulionem albo po prostu wodą, ale wino dodaje fajnego smaczku :).
W tym samym czasie gdy smaży się kurczak zagotować wodę i ugotować (zielone 5-6 min. max, białe odrobinkę dłużej) w osolonej i osłodzonej wodzie szparagi (gdy kurczak będzie wcześniej gotów warto odłożyć go na talerz i przykryć kawałkiem folii alu - będzie jeszcze delikatniejszy).
3. Rozpuścić odrobinę masła lub masła czosnkowego i polać ugotowane szparagi, dołożyć kurczaka i posypac sezamem. Mniam!

Pozdrawiam,
ushii

Na Dzień Matki

Macie już coś w zanadrzu dla swoich Mam? Ja kupiłam już Jej ulubiony prezent - książkę, zaplanowałam ciacho i  karteczkę zrobiłam. A nawet dwie, dla  dwóch naszych Mam :)




Pozdrawiam,
ushii

Koronki, koronki, koronki...

Ten post przygotowałam już jakiś czas temu - ale jakoś ciągle coś mi przeszkadzało w publikacji... no ale wiosna idzie, czas robić porządki ;) A zatem - przeglądając starsze fotki zauważyłam, że pokazywałam kiedyś koszyk własnej produkcji, ale tylko w trakcie produkcji, a wersji ostatecznej nie. Pamiętacie może ten post? Dawno to było i zaszły drobne zmiany... no to nadrabiam niedopatrzenie :)

koszyk na nici koronki ze starych skrzynek po winie / caddy DIY

Koszyk pierwotnie miał być chyba na sztućce, ale jest ciut za duży, na sztućce obmyśliłam coś innego, a koszyk przeznaczyłam jak widać na koronki, które przestały mi się już mieścić w niciaku i musiałam je stamtąd ewakuować. W niciaku zrobiło się luźniej, a ja mam romantyczną dekorację :) I bardzo dla mnie wygodną - ale dlaczego - to ujawnię dopiero w jednym z najbliższych postów... Do kompletu, żeby było jeszcze romantyczniej - zrobiłam sobie tekturki, a co :)

tekturki bobinki na wstążki i koronki

Tekturki są wielce przydatne, bo ze względu na zbyt małą posiadaną ilość szpulek drewnianych (ale za już posiadane ogromnie dziękuję pewnym zaglądającym do mnie paniom :*), tasiemki i koronki muszę nawijać na coś innego. Gdy kupuję całe duże opakowanie to (przynajmniej do tej pory) zostawiam je w spokoju na tych zwykłych tekturkach i szpulkach, bo to chyba jednak najwygodniejszy system... Ale te krótsze? Ciągle mi się plątały. Ale już jest piękny porządek :)

Znów czasu mam jak na lekarstwo, i nic pokazać nowego nie mogę, bo nie mam kiedy zdjęc zrobić... a tyle się tego nazbierało i tyle postów czeka :/ Ale może właśnie tak jak dziś - po kawałeczku, po odrobince, się uda?
Pozdrawiam,
ushii

Nareszcie wracam do szycia :)

Trochę to trwało, z różnych przyczyn... ale wracam. Wyjęłam maszynę, przeglądam szmatki i będę szyć! I jeśli komuś musiałam wcześniej odmówić - teraz bardzo chętnie uszyję dla niego to i owo, jeśli nadal będzie miał ochotę :)) Dziś wyciągnę na szybko dwie rzeczy. Jedną nową - rozgrzewkową, a jedną starszą. Zatem: taka oto poduszeczka - nowa, ale z historią niebywale długą jak na taki drobiazg :) Bo zaczęła się już w zeszłe wakacje...


Byłam nad morzem - i idąc na plażę wstąpiłam do popularnych tam namiotów z książkami, co by jakieś czytadełko sobie zanabyć (książki mi na plażowy piasek jednak szkoda). I wpadła mi za całe 5zł taka oto książeczka w ręce:


A tam - zobaczyłam dokładnie taką poduchę, jaka po mnie chodziła od pewnego już czasu, tylko wizja skrystalizować się nie chciała :) I coś podobnego właśnie widzicie powyżej. Książeczkę polecam, bo chociaż nie wszystkie propozycje są ciekawe, to jest tam jeszcze kilka innych ładnych poduszek, a za taka cenę na pewno warto zajrzeć i się poinspirować... Ja mam w najbliższych planach jeszcze kilka różnych poszewek, choć co prawda nie z tej książeczki - ale potem, kto wie... A dlaczego szyję poduchy - o tym już wkrótce :)

Powstało też ostatnio m.in. trochę woreczków lawendowych, ale te już znacie... tutaj dwa, które powędrowały do Agi z Cafe de Paix jako część prezentu urodzinowego :)


A już bez okazji powstały takie mini-mini serniczki... Dawno już takich nie robiłam i zapomniałam o nich - aż do wczoraj, gdy postanowiłam spożytkować serek zalegający w lodówce. I całe szczęście, że o nich sobie przypomniałam, bo przecież są takie pyszne! Chyba ciężko o coś równie łatwego w produkcji, a tak dobrego...



Miniserniczki
  • 500g białego tłustego sera
  • 1/4 do 1/2 szkl. cukru (wg smaku)
  • cukier waniliowy lub ekstrakt
  • 2 jajka
  • 1 - 2 łyzki mąki ziemniaczanej
  • nieco kruchego ciasta lub pokruszone herbatniki i nieco roztopionego masła
1. Foremkę na muffinki wykładamy papilotkami.
2. Serniczkowe spody można zrobić wykładając dno papilotek mieszanką pokruszonych herbatników i stopionego masła (bez podpiekania) - ale ja zdecydowanie polecam inny sposób. Zawsze mam w zamrażarce nieco kruchego ciasta (szczególnie polecam kruche z tego oraz z tego przepisu) - i nim właśnie wykładam dołki i podpiekam 10 minut w 160C - jest przepyszne, herbatnikowe dno nie wytrzymuje z nim porównania :)  - a jeśli tak jak ja mamy naszykowane na zapas, mrożone ciasto - czas produkcji prawie ten sam.
3. Ser miksujemy z cukrami, całymi jajkami i mąką, przekładamy do papilotek na podpieczone spody - serniczki nie rosną dużo, więc ja kładę tyle masy ile się da :) Pieczemy w 160C przez 30 min. Ja blaszkę muffinkową wstawiam do płytkiej blachy napełnionej do połowy wodą, ale nie jest to konieczne.
4. Przestudzone serniczki wstawiamy do lodówki, najlepiej na noc (jeśli coś jeszcze się z nich zostanie po ataku różnych takich pod tytułem Ja-Chcę-Już! :) Papilotki chyba najładniej się zdejmują po nocy w lodówce, ale można też zaraz po ostudzeniu, nie ma to znaczenia. Można oczywiście w tym momencie dekorować na różne sposoby, dodawać owoce i inne smakołyki.



Na warsztacie są już kolejne rzeczy, więc niebawem znów coś mam nadzieję pokażę... ale na zakończenie całkiem chciałam zmienić temat. Otóż rozmyślam sobie ostatnio nad facebookiem. Od dawna dostaję na niego zaproszenia, ale jak dotąd nie zdecydowałam się tam zarejestrować - i tak dumam - warto, nie warto? Polskie portale społecznościowe omijałam zawsze szerokim łukiem, ale ostatnio wszyscy chyba są na fejsie mam wrażenie :) Ale nie wiem - co mi to da? Bo już wygospodarowanie czasu na spacer po blogach, kilku forach itp nie jest łatwe, więc czy warto dołączyć też tam? Pomóżcie w rozważaniach, opiszcie własne doświadczenia w tej materii :)

Pozdrawiam serdecznie,
ushii

P.S.
WAŻNE!
Miałam o tym napisać już poprzednio i zapomniałam. Mam niestety pewien problem z odpisaniem na starsze maile, bo podczas jednej z zapaści mojego komputera straciłam w zasadzie dysk i mimo licznych prób nie bardzo da się coś odzyskać - i kontakty do części z was mi przepadły w ten sposób :( Dlatego jeśli z kimś urwał mi się jakiś czas temu kontakt - bardzo proszę o napisanie do mnie jeszcze raz :)
A ja zaraz będę znów próbować nadganiać mailowe zaległości i pisać do Was, bo kilka dni nie miałam możliwości sprawdzić poczty i ciut się tego nazbierało :)

A wracając jeszcze do przeglądania szmatek - trafiłam w takie miejsce - po obejrzeniu aż człowieka zatyka, jak pomyśli o asortymencie w naszych sklepach prawda?

Babeczkowo - czyli bardzo słodkie zero kalorii :)

Pachnący nowością wypiek - słodki, ale praktyczny i nietuczący, czegóż chcieć więcej? Kto zgadnie co to?

babeczka igielnik

Babeczka na szpiki! Powstała w ostatnim momencie, ale zgłaszam ją na wyzwanie na SP, ładnie mi się zgrała jej produkcja w czasie :) A skąd w ogóle się wzięła? Miałam pojemniczek na szpilki, bardzo wygodny, bo z gąbeczką na górze do bijania szpilek... no ale brzydki jak noc listopadowa. I w końcu postanowiłam, że tak dalej być nie może, korzystam z niego często, to chcę na coś ładnego patrzeć :D Ale tak sobie myślę, że nie koniecznie taka babeczka musi być na szpilki - równie dobrze można wykorzystać okrągłe tekturowe pudełeczko (sprzedają takie w papierniczych z rzeczami do decou, empikach itd) - i stworzyć oryginalne opakowanie na upominek albo po prostu mini-schowek na coś :)

Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę posiadać takie słodkości - proszę się częstować, oto tutek :) Niestety nie mam zdjęcia "przed", najpierw zaczęłam robić, a potem dopiero o fotce pomyślałam... ale na zdjęciu poniżej jest dolna jego część przed przeróbką - górna była identyczna, tylko miała na wierzchu gąbkę.

babeczka igielnik - tutorial DIY

Babeczka na szpilki

Potrzebujemy:
  • okrągły pojemniczek na szpilki
  • jeśli pojemniczek nie ma gąbeczki jak mój - wówczas jeszcze docięty do niego i doklejony kawałek gąbki (ze zmywaka, z gąbeczki do makijażu itd)
  • rolka z papieru toaletowego
  • cienki karton
  • filc biały i odrobina np. różowego
  • tkanina na "papilotkę" (u mnie zielona w groszki)
  • klej typu Magic
  • pistolet z klejem (najlepiej; jesli go nie mamy, można poradzić sobie i bez niego)
  • nożyczki
  • linijka
  • ołówek
  • znikający pisak do tkanin
  • tasiemka (niekoniecznie)
  • perełka/koralik z dziurką lub ładny guziczek na wierzch kwiatka (niekoniecznie)

1. Oklejamy filcem wierzch babeczki, czyli gąbeczkę. Ja użyłam dwóch warstw - żeby nie przebijał kolor. Pierwszą nakleiłam bezpośrednio i obcięłam wystające końcówki. Dla drugiej warstwy rysujemy i wycinamy szablon: o kształcie półkola z falbankowym brzegiem o długości łuku równym obwodowi pojemniczka. W tym półkolu wycinamy jeszcze mniejsze półkole, uzyskując taki kształt:


2. Odrysowujemy znikającym pisakiem na białym filcu szablon i wycinamy. Zszywamy ze sobą proste brzegi półkola i wywijamy na drugą stronę, gąbeczkę znów smarujemy klejem i nasuwamy na nią falbankę. Górę marszczymy i dociskamy do środka gąbki. Miejsce to maskujemy np. kwiatuszkiem wyciętym z filcu w innym kolorze, albo kulką z filcu.


3. Wycinamy z tekturki pasek równy min. dwukrotnej długości obwodu pudełeczka i wysokości takiej jakiej chcemy, żeby była papilotka - u mnie 5cm. Rysujemy na nim linie co 0,5cm.


4. Smarujemy klejem drugą stronę kartonika i naklejamy go na lewą stronę tkaniny. Przycinamy tkaninę z zapasem wokół dłuższych brzegów - z jednej strony warto zostawić ciut większy zapas, ok. 1,5cm, bo ten brzeg będzie widoczny z obu stron. Smarujemy brzegi kartonika i podwijamy tkaninę.



5. Zginamy oklejony kartonik w harmonijkę wzdłuż narysowanych linii - dla ułatwienia warto przejechać po każdej z nich ostrzem np nożyczek.


6. Przykładamy harmonijkę do spodniej części pojemniczka i mierzymy ile poniżej niego wystaje papier - u mnie to ok. 3,5cm. Z rolki po papierze ucinamy tej wysokości kawałek (ja jeszcze dodatkowo wzmocniłam go drugą warstwą tekturki z pozostałej części rolki).


7. Klejem na gorąco przyklejamy tekturowy walec do dolnej części pojemniczka.


8. Ten sam klej nakładamy wokół obwodu dolnej części pojemniczka przy jego dolnej krawędzi i szybko owijamy go harmonijką. Docinamy ewentualnie na łączeniu i pasujemy końcówki - najlepiej gdy ostatni kawałek harmonijki skierowany jest w stronę pudełeczka, wtedy nie widać praktycznie łączenia.


9. Smarujemy klejem z pistoletu dolny brzeg tekturowej rolki i przykładamy dolny brzeg harmonijki. Trzeba chwilkę docisnąć i przytrzymać, aż klej zastygnie. Wyrównujemy ewentualne nierówności nożykiem albo nożyczkami. "Papilotka" gotowa.


Można jeszcze, żeby było jeszcze ładniej wykleić od środka denko i wieczko pojemnika (oraz zrobić denko "papilotce") - np tą samą tkaniną, której użyliśmy do zrobienia "papilotki". Robimy to w ten sam sposób - odrysowujemy wieczko na kartoniku, przyklejamy do niego tkaninę i całość wycinamy - wtedy tkanina się nie strzępi i łatwo przykleić ją do plastiku.


Kółeczkiem zaznaczyłam miejsce łączenia końcówek harmonijki - tyle właśnie go widać... ale przynajmniej widać tu zasadę łączenia :)


I gotowe! Można jeszcze oczywiście dodać inne ozdoby wg uznania.

babeczka igielnik

Wiem, że post miał być wnętrzarski, ale tak mnie naszło na babeczkę przy okazji całkiem innej pracy :) Ale przynajmniej nie wiąże się z liczeniem kalorii :P

Jesli byłby ktoś zainteresowany mogę jeszcze pokazać jak zrobić takiego kwiatuszka jak na czubku babeczki...
Pozdrawiam,
ushii

Pragnienie błękitu

Pogoda znowu płata psikusy, ale chyba w zeszłym roku majówka i tak była bardziej deszczowa i zimna, prawda? Tak mi się wydaje... mam nadzieję, ze mimo pogody miło spędzacie czas i dobrze wypoczywacie :) My niestety za dużo wypoczynku nie mamy, bo samochód oczywiście postanowił się właśnie na długi weekend zepsuć i walczyliśmy z nim przy użyciu różnych wysoce zaawansowanych sprzętów takich jak młotek :D więc nawet mi nie żal braku słońca... Ale wracajmy do tematu :)

Jakoś tak się składa, że ostatnio co do mnie trafia to albo różowe, albo błękitne czy turkusowe, mam widac na te kolory spory apetyt :) Różowości nieco już tu było, więc dziś będzie bardzo niebiesko...

...i niechronologicznie, bo zacznę od drobiazgu, który wcale nie był pierwszy, ale od niego mam ochotę zacząć :) Bardzo przypadkowy zakup. O garnkach tej firmy marzę od dawna - tylko te ceny :/ I w dodatku wybór kolorów u nas zupełnie jest nie dla mnie - albo czerwone, abo pomarańczowe, albo ciemne, w najlepszym razie beżowe... Miałam jednak szczęście i w outlecie z tzw mydłem i powidłem - stał sobie z boczku, sztuk jeden - i błękitny! Wzięłam i już nie wypuściłam z rąk, zwłaszcza, że cenę miał przyzwoitą. I umila mi teraz lenistwo kanapowe z herbatką i książką :)

błękitne dodatki kuchenne

Czajniczka - owszem, nowego szukałam, choć bez konkretnych planów - i sam mi wpadł w ręce.  Ale nie zawsze jest tak prosto i szybko... Miałam chciejstwo. Takie nieduże, ale jak się okazuje wcale u nas nie takie łatwe do zrealizowania... otóż wymyśliłam sobie błękitną miskę. Ceramiczną oczywiście, bo tylko takich używam. I... no way, ni ma :( Plastikowe w całej tęczy barw i wzorów, a ceramiczne - zero. Ale byłam cierpliwa... i w końcu, w sklepie oczywiście niewiele mającym wspólnego z kuchennymi gadżetami - stała ona. Zobaczyłam cenę, popukałam się w czoło i poszłam precz. Trafiłam tam ponownie dobrych parę miesięcy później i całkiem niechcący - trafiłam na wyprzedaż :)) No i mam!

błękitne dodatki kuchenne - miska ceramiczna

Idealna, bo podobne wyższe już miałam (i gorąco je polecam, piękne, stabilne i doskonale znoszą ciągle używanie!) i chciałam taką niższą - no i proszę mam dwa w jednym, niższa i błękitna :) Chociaż mam ją już jakiś czas, ciągle cieszę się z niej jak dziecko!

Myślicie, że to już koniec? A gdzie tam :)  Miskę mam już od jakiegoś czasu, ale całkiem niedawno trafiłam na inne błękitne maleństwa. Miałam jedną starowinkę uratowaną z pewnego domu razem z kredensami i innym dobrem (tu cała historia - klik)  - niby nic takiego, ale bardzo mi się jej kolor i wzór podobał. A ostatnio na tzw "gratach" zobaczyłam małą z tej samej serii - w dodatku za złotówkę, więc nawet się nie zastanawiałam. A żeby było śmieszniej, po przejściu może 50 metrów zobaczyłam u innego sprzedawcy drugą ... no i mam dwie :D W dodatku różnią się odcieniem, więc fajnie razem wyglądają. I tak to moje błękitne szaleństwo się rozwija... a w zasadzie nie tylko błękitne, bo w użyciu była ostatnio turkusowa farba - ale efekty jej użycia będą już innym razem :)

błękitne dodatki kuchenne - stare miski ceramiczne

A dziś na koniec dwie szybkie słodkości - tak, tak, wiem, znów słodycze u mnie :) Co ja poradzę, że mam takich łasuchów koło siebie? :) I tak nie pokazuję nawet połowy moich wypieków, bo blog by się kulinarny wyłącznie zrobił :) Obiecuję, że następny post będzie już zdecydowanie wnętrzarski... ale te drobiazgi pokazać muszę - bo kupiłam już rabarbar! Ach jak cudnie - i tylko do szparagów się jeszcze ślinię, ale jeszcze cenę mają nie bardzo... Ale jak to dobrze, że sezon na obie moje ukochane pyszności już się zaczyna! A potem jeszcze trochę i będą truskawki... Ach!

rabarbarowe muffinki

Rabarbarowe muffinki
Suche:
  • 1 i 1/3 szkl. mąki
  • niepełna 1 szkl. cukru
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3/4 łyżeczki sody
  • 1/3 szkl zarodków pszennych (można ominąć, ja tym razem akurat nie miałam, nie dałam i też są dobre :)
  • 1/3 szkl. orzechów posiekanych (albo np migdałów)
  • ok. 170 g rabarbaru (dwie łodygi)
Mokre:
  • 3/4 szkl. maślanki
  • 1/2 szkl. oleju
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
Technika jak zawsze przy muffinach - połączyć w misce oddzielnie suche składniki, oddzielnie mokre, dodać do nich suche i wymieszać - nie bardzo dokładnie, tylko do połączenia. Nałożyć do foremek (do max 2/3 głębokości) i piec w 190C ok 25min, do suchego patyczka.

Przepis pochodzi z "Feast" Nigelli, u mnie jest nieznacznie zmieniony. Można go łatwo modyfikować, np dodawałam truskawki, albo jabłka - zawsze jest pysznie. W oryginale wierzch posypuje się jeszcze cynamonem i cukrem, ja tego nie robię. Za to tym razem muffinki dostały czepeczki z kremu z mascarpone zmiksowanego z cukrem pudrem :) Pyszne, leciutko kwaskowe, mmm... i dopiero po wstawieniu tu zdjęcia zorientowałam się, że dopasowałam je niechcący do wcześniejszych niebieskości :))

Pozdrawiam serdecznie,
ushii