Wspomnień czar...

Llooka zaproponowała niedawno piękny sposób na przechowywanie podróżniczych wspomnień. A ja pomyślałam sobie, że może ciekawie byłoby pokazać sobie nawzajem swoją ulubioną albo najciekawszą pamiątkę z podróży właśnie? Co Wy na to? Jeśli będzie ktoś chętny przyłączyć się do zabawy - z radością przeczytam jego historię!


Z podróży przywożę mało pamiątek... moja Mama zawsze zbierała różne bilety, przewodniki, mapki, M. też to lubi robić. Ja nie - kiedyś nie lubiłam, teraz o tym zwykle nie pamiętam :) Zwykle też nie kupowałam żadnych drobiazgów, czego teraz czasem żałuję - bo teraz marzy mi się holenderska foremka do speculaas (ale na szczęście to marzenie ma się już niebawem spełnić :), bo wiele bym dała by teraz móc wejść do amerykańskiego sklepu z gadżetami do scrapowania - ale kiedyś nie lubiłam gotować, scrapbookingu nie znałam, a z ciężkim plecakiem tak trudno się wędruje...

Bo ja kolekcjonuję wrażenia. Kolory. Światło. Zapachy. Obrazy i wspomnienia ludzi, zatykającej dech w piersiach architektury, kota śpiącego na krześle w cichej uliczce, cudownych detali starego domu którego już niedługo nie będzie, widoku tak rozległego, że oko nie jest go w stanie objąć i oszukuje mnie, że obraz w oddali jest płaski... czyjś śmiech, twarze ludzi zebranych przy butelce doskonałego wina... I smaki - to moja największa przyjemność... takie pamiątki są dla mnie najpiękniejsze, bo wszędzie i zawsze mogę je ze sobą zabrać. A jeśli spróbuję odtworzyć jakieś danie - mogę się swoimi pamiątkami podzielić z kimś innym :) A jaka jest moja najciekawsza, ulubiona pamiątka? Są dwie. Jedna nienamacalna...

To piosenka, a raczej kilka piosenek... w języku Siuksów :) I wspomnienie twarzy człowieka, który  mnie ich uczył i radość ze wspólnego śpiewania... Czułam się taka szczęśliwa, a współczesny świat był bardzo, bardzo daleko...


(fotka robiona tzw małpką przez szybę helikoptera, więc proszę jej jakości nie komentować :) Ale te zbocza w oddali na żywo również wyglądają jak na płaskiej fotce, a nie jak prawdziwe)

Drugą pamiątkę Wam pokażę, bo przecież na wstępie sama zachęcałam do pokazywania właśnie, a na razie tylko ględzę :) 

Dlaczego właśnie dziś opowiadam o pamiątkach? Bo właśnie wróciłam z nieplanowanego wyjazdu... Mieliśmy w tym roku nigdzie nie jechać, ale nagle okazało się, że jednak rzucamy wszystko na tydzień i uciekamy :) Gdzie? Nad polskie morze... było pięknie, bo przywitały nas cudownie puste plaże i cudowny spokój... za towarzystwo mieliśmy tylko ptaki...


A przy naszym oknie - na wyciągniecie ręki, pod okapem daszku - mieszkały wróbelki... szkoda, że nie udało się zrobic im lepszego zdjęcia... wyglądały przesłodko :)


Odwiedzały nas tez ptaszki mniej ożywione :) Pustą plażą, wzdłuż brzegu, płynęła i płynęła... aż dopłynęła do nas :)


A w dodatku słońce wędrowało chyba za nami - tam gdzie robiliśmy sobie wycieczki - było akurat najczęściej słonecznie i pięknie, a wszędzie indziej chyba lało, sądząc z prognoz pogody... a my się pluskaliśmy :) I z tej wyprawy wrócił ze mną maleńki drobiazg. Kamyk. Szary. Takiego pragnęłam i taki morze podarowało mi na pożegnanie :)


No to jak - opowiecie i Wy o własnych pamiątkach na swoich blogach? Ja na zakończenie jeszcze dodam, ze przywiozłam ze sobą coś jeszcze :) Coś specjalnie dla Was - i dlatego to, co planowałam  sprezentować w candy w najbliższym poście będzie musiało zaczekać na inną okazję - a tym razem będzie coś, co chyba Wam się spodoba :D Ale to już pokażę następnym razem :)

Życzę Wam powrotu pięknej pogody! A sama uciekam spać... a jutro postaram się odpisać na maile i będę nadrabiać zaległości blogowe :) Pozdrawiam,
ushii

Letnio-jesiennie? Ja jeszcze nie chcę jesieni!

Obiecywałam instruktaż robienia świecznika, ale nie udało się zrobić jeszcze wszystkich zdjęć - ten mój aparat :( Ale mam nadzieję, że już kolejny post będzie temu poświęcony. A dziś? Dziś trochę smakołyków, a trochę dekoracji - jak to często u mnie bywa :)

Udało mi się zrobić wianek z hortensji, nareszcie :) Różowej co prawda zasuszyć się nie udało, ale zielona ścięłam chyba w idealnym momencie i zasuszyła się od razu. Piękny kolor ma... oby jak najdłużej taki pozostał :)



Na szklane kamyczki polowałam już jakiś czas, ale nigdzie jak na złość nie było bezbarwnych... ale jak niedawno pisałam, nareszcie się udało! Po co mi one? Można zrobić taką właśnie słodką dekorację:


Można też użyć ich do scrapa, do zrobienia zawieszki... albo zrobić sobie magnesiki - możliwości jest mnóstwo! A ja z przyjemnością pokażę jak sobie takie właśnie magnesiki zrobić :) Ameryki tu nie odkryłam bo podobną instrukcje znajdziecie w wielu miejscach - ale oczywiście ja musiałam kiedyś sama sobie wykombinować jak i co, zamiast poszukać podpowiedzi :)


Ozdobne magnesy
Potrzebujemy:
  • szklane kamyki  z jedną stroną płaską - kaboszony
  • papier z wybranym motywem dopasowanym wielkością do kamyków
  • mini magnesy (płaskie) lub folia magnetyczna - np. z magnesików dołączanych do jogurtów :)
  • klej - ja używam Magica
  • nożyczki
1. Dopasowujemy na sucho motywy do kamyków, żeby było wiadomo gdzie je przykleić. Smarujemy płaską stronę kamyka i przyciskamy w wybranym miejscu papieru. Odczekujemy chwilę aż podeschnie i obcinamy wokół kamyka nadmiar papieru.


2. Smarujemy znowu klejem spodnią stronę papieru i przyklejamy do magnesu lub folii magnetycznej. Jeśli korzystamy z folii znów chwilę odczekujemy i znów odcinamy nadmiar - i gotowe! Trzeba tylko pamiętać, ze te magnesy od jogurtów nie są zbyt mocne i nic ciężkiego nimi nie przymocujemy :)


Warto wybierać motywy wyraźne i kontrastujące z tłem, by były dobrze widoczne spod szkiełka - tak jak np. motyw inicjałów.

A smakołyki? Ktoś napisał, że zdjęcie świeczników z poprzedniego posta takie jesienne... racja! A wcale nie miałam zamiaru nic jesiennego tu jeszcze pokazywać! Ja chcę, żeby było jeszcze lato, wcale do jesieni mi się nie śpieszy :) A tu jak na złość dwie potrawy, które chyba też z jesienią się kojarzą... no cóż, dobrze, że wianek jest letni :)

Najpierw najprostsze z prostych. Podobno podzieliły Polaków na dwa obozy, które nigdy do zgody nie dojdą. U mnie w domu ja jestem frakcja słodka, M. - słona. Każde twardo trwa przy swoim zdaniu - chociaż M. powoli chyba się łamie i dopuszcza obie możliwości :) Ale czy słodkie, czy z solą - dla mnie to kawałek jesiennego słońca na talerzu... pysznie chrupiące, a w środku delikatne i rozpływające się w ustach... o czym piszę? O plackach ziemniaczanych oczywiście!


Placki ziemniaczane
  • ziemniaki
  • 1 jajko
  • odrobina maki pszennej
  • olej do smażenia
Przepis praktycznie nie jest tu potrzebny, tak są proste :) Wystarczy zetrzeć na tarce lub w malakserze ziemniaki, dodać jedno jajko i odrobinę mąki (tyle, żeby cisto było raczej gęste, ale lejące) i już można smażyć w gorącym oleju.
Niektórzy odcedzają krochmal i dodają go z powrotem do masy... ja nie, bo ochota na placki jest zawsze nagła i trzeba ja zrealizować natychmiast, nie ma czasu na czekanie :) Można też dodawać posiekana cebulkę i lub inne dodatki - ja tego nie robię bo chcę tu czuć ziemniaczki, a nie cebulę :)

Drugie danie jest nieco bardziej pracochłonne, ale też robi się je błyskawicznie (długość przepisu jest zdecydowanie myląca :) - najtrudniejsze jest czekanie kiedy już siedzi w piekarniku i rozsiewa aromaty :) Taką zapiekankę robię dosyć często o tej porze roku, bo przepadamy i za cukinią i za bakłażanami i ciągle takie jak ta potrawy lądują na naszym stole i w brzuszkach. Przepis wymyśliłam jakiś czas temu sama próbując po raz pierwszy coś wymodzić samodzielnie z bakłażana (poza grillowaniem :). Danie wybitnie niefotogeniczne... albo ja nie umiem zrobić mu atrakcyjnego zdjęcia raczej :D Ale uwierzcie - naprawdę warto spróbować! Mam na koncie kilka osób, które sadziły, ze bakłażana to mogą tylko z daleka w sklepie oglądać... a teraz się o tą zapiekankę dopominają :D


Zapiekanka z bakłażana
  • jeden (na 2 osoby) nieduży bakłażan
  • pomidory z puszki
  • 2 cebule
  • oliwa i masło do zrumienienia cebuli
  • ząbek czosnku starty na pastę plus ząbek do natarcia formy
  • mozzarella
1. Bakłażana kroimy w poprzek na cienkie (ok. 0,5cm) plastry, rozkładamy na ręczniku papierowym, solimy i odstawiamy na ok. 15 min. (wiem, ze teraz dużo osób nie soli już bakłażanów, ale mi trafiły się kilka razy goryczkowe jednak, dlatego wolę to robić i nie mieć niespodzianki :).
2. W tym czasie cebulę kroimy w cienkie piórka i szklimy na złocisto na patelni, następnie dodajemy pomidory i przyprawiamy ulubionymi ziołami, wędzoną papryką itp.
3. Opłukujemy plasterki bakłażana pod woda i osuszamyręcznikiem papierowym. Naczynie żaroodporne smarujemy delikatnie masłem, nacieramy ząbkiem czosnku. Na dnie układamy warstwę bakłażana, kładąc plasterki na zakładkę. Pokrywamy ją warstwą pomidorów, znów układamy warstwę bakłażanową i znów pomidorową. Ostatnią warstwą są znów plasterki bakłażana.
4. Wstawiamy naczynie do rozgrzanego piekarnika przykryte folia aluminiową na 20 minut, po tym czasie odkrywamy naczynie, posypujemy mozzarellą i pieczemy kolejne 20 minut. I serwujemy... boskie :)

Oto moje dwie słonecznie złociste propozycje na przywoływanie tego prawdziwego słońca, które ostatnio skrywa się za chmurzyskami... ja nie chcę jeszcze końca lata!!!
Pozdrawiam :)
ushii

Będzie chyba burza :)

I może da się oddychać po całodziennym upale w końcu... na szczęście jutro wybywam na zieloną trawkę na cały dzień, posiedzę sobie na tarasie, pogrilluję i wypocznę od miejskiego skwaru...

Mała niespodzianka dla M. przed kilku dni :) Fajnie wyglądają, a to tylko 5 minut pracy, w celu wypróbowania nowej zabawki :) Taka wprawka przed większymi świecznikami - ale to już jesienią... Jak sobie taki sam zrobić - następnym razem :))



Udanej niedzieli życzę wszystkim zaglądaczom i podczytywaczom!
ushii

Małe zakupy, duża radość

Ponieważ panowie budowlańcy mnie wczoraj zaskoczyli i uwinęli się z robotą jeden dzień wcześniej - spędziłam dziś udane przedpołudnie. Wreszcie udało się zrobić zapas wiśni do mrożenia na zimowe kompoty (których popołudniu ani widu ani słychu na bazarku) i wreszcie udało się wybrać na giełdę kwiatową. A tam dorwałam wreszcie moje upragnione kaboszonki! Hurra :) Zaraz coś z nich wymodzę i pokażę :))

Wracając z giełdy wstąpiłam do Lidla - a tam zaraz na wejściu co? Moje ukochane eustomy! Moje poprzednie niestety - zimę przetrzymały bardzo dobrze, ale na wiosnę nie wiedzieć czemu padły :( I nie mogłam ich odżałować, to moje ulubione kwiaty, w dodatku magiczne - na jednej roślinie są kwiaty w różnych kolorach, a nawet pojedynczy kwiat potrafi zmieniać kolor w trakcie kwitnienia :) Cudne są! No i teraz właśnie przypadkiem na nie wpadłam - niby nic - ale jak okropnie się cieszę! Czyż nie są piękne?



W tak upalny dzień jak dziś na skomplikowane gotowanie chęci nie miałam. Ale na coś pysznego - owszem. A co jest nieziemsko dobre, ale błyskawicznie? Bruschetta! Danie które potwierdza, że proste rzeczy są najlepsze! Pełne aromatu, idealne połączenie smaków... świetne na upalne dni, świetne na wieczory z przyjaciółmi, świetne gdy mamy ochotę napobudzenie kubeczków smakowych :)


Bruschetta
  • bagietka
  • oliwa
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 lub 3 pomidory
  • kilka listków bazylii
1. Bagietkę kroimy na kilka części i rozkrawamy wzdłuż, skrapiamy oliwą i grillujemy lub zapiekamy w piecyku. W tym czasie kroimy pomidory w kostkę, siekamy bazylię i dodajemy do pomidorów, doprawiamy solą (ja jeszcze odrobiną cukru) - można dodać odrobinę oliwy i octu balsamicznego.
2. Gorące grzanki nacieramy rozkrojonym ząbkiem czosnku. Nakładamy pomidory i jeszcze ciepłe serwujemy.
Oczywiście można tez nakładać inne dodatki, np. pastę z oliwek, suszone pomidory, mozzarellę... alternatywnie można zapiekać z masełkiem czosnkowym, jeśli akurat mamy, a wyjdzie nam czosnek :) Ale klasycznie jest z oliwą - Włosi wiedzą co dobre!

Pozdrawiam słonecznie,
ushii

Karkóweczka i... półeczka (z cyklu Before & After). No i knedle!

Uznałam, że muszę ograniczyć posty hurtowe. Dlatego dziś wyłącznie o półeczce. No i karkóweczce... no, knedle też muszę koniecznie już teraz :D Czyli "krótko i na temat" w blogowaniu całkiem mi nie wychodzi :)


Jakiś czas temu pisałam o porządkach po "kochanych" sąsiadach i znaleziskach piwnicowych. Była wśród nich półeczka, żaden antyk, ale stara i fajna. I oczywiście wysmarowana na grubo musztardowo żółtą farbą; by the way, tak mnie zastanawia czasem: dlaczego to już kolejna rzecz w takim kolorze? Każda z innego źródła, a wszystkie jakby jeden "artysta" malował... taki popularny kolor to był? Bo wydaje mi się, że jednak łatwiej kiedyś było o białą olejną niż kolorową... ale może się mylę, tego aspektu poprzedniej epoki moja pamięć nie obejmuje :)

W każdym razie półeczka została po długich bojach z oporną farbą opalona, oszlifowana i zrobiła się bardziej do ludzi podobna... Po oświetleniu widać, ze w środku zimy ją obrabiałam :)


Następnie została wytarta z pyłu i pomalowana farbą do drewna, rzecz jasna w kolorze off-white.

I zawisła w kąciku szumnie zwanym przedpokojem, bo okazała się mieć idealny rozmiar - właśnie takiej półeczki szukałam dla tamtego miejsca :) Takie niespodzianki bardzo lubię - gdy jakąś rzecz sobie zaplanuję, wymarzę, a zaraz potem - przypadkiem, kiedy wcale jej nie szukam - wpadam na nią niechcący... i w dodatku najczęściej za grosik, albo tak jak tu - za darmo! A jak specjalnie szukam - to najczęściej długo nic nie znajduję, co odpowiada mi w stu procentach :)


Półeczka już trochę wisi, a ciągle mnie cieszy :) Często zmieniają się na niej dekoracje. I wraz z lustrem nad którym wisi, jest pierwszą rzeczą, jaką widzi każdy wchodzący do nas - i we dwójkę chyba całkiem nieźle charakteryzują wszystko co będzie można zobaczyć dalej :) Ale przedpokoju dziś w całości nie pokażę, bo jest taki malutki, że muszę dobrze się zastanowić, jak mam mu zrobić zdjęcia (zwłaszcza aparatem, który w zasadzie już nie działa ;)... a mam tam coś jeszcze do pokazania, coś co bardzo lubię! A nawet kilka cosiów :)

Dziś będzie za to jeszcze karkóweczka, jak w tytule... weekendowaliśmy się dwa tygodnie temu na łonie natury i na obiadek zapodałam karkówkę z grilla. Dla wielu z Was to żaden wyczyn, a dla mnie tak - pierwszy raz robiłam sama coś takiego, a w kupowaniu i marynowaniu mięska zaprawiona nie jestem, bo jeść mogę w zasadzie tylko drób i ryby... ale aromaty grillowe tak lubię, że wolę odchorować te pyszności niż nie zjeść :)) W każdym razie musiałam improwizować i zaufać intuicji w przygotowaniach... A karkóweczka wyszła pyszna, rozpływająca się w ustach i wywołała powszechny zachwyt :)

Karkówka z grilla
marynata:
  • musztarda - np. sarepska
  • musztarda francuska z gorczycą (mniej niż zwykłej - mniej więcej o połowę)
  • miód (ok. 1 łyżeczki na 2 łyżki musztardy)
  • odrobina oleju
  • kilka ząbków czosnku roztartych na pastę z odrobiną soli
  • przyprawy - pieprz trójkolorowy, wędzona oraz słodka papryka, rozmaryn, płatki chili i inne wedle smaku
  • sól
1. Przyprawy utłuc w moździerzu, karkówkę lekko rozbić, natrzeć pastą czosnkową i posypać sola oraz mieszanka przypraw.
2. Wymieszać musztardy, miód i olej, nałożyć na kawałki karkówki i zostawić na noc w lodówce.
Roboty tyle co nic, a jakie to było pyszne...

Dziś było już bezmięśnie - za to tradycyjnie :) Z czym kojarzy Wam się sierpień? Mi z długim wieczornym siedzeniem na pomoście... i z knedlami ze śliwkami! Była taka książka "Wakacje z duchami" - nigdy nie cierpiałam książek o przygodach "młodzieży", więc zachwyciła mnie w dzieciństwie średnio. Ale była tam jedna scena, którą ciągle pamiętam, bo bardzo trafiała w mój kulinarny gust :) Bohaterowie w taki właśnie jak dziś ciepły i piękny wieczór zostali uraczeni knedlami... z gęstą kwaśną śmietaną... i jedli je na dworze, w ogrodzie (o ile dobrze pamiętam :) Ależ wtedy chciałam się znaleźć na ich miejscu :D

U mnie ciasto mało tradycyjne, bo serowe, a nie ziemniaczane. Bardzo je lubię, bo jest delikatne i cudnie pasuje do śliwek.. przepis podawała Bajaderka na Cinie - oryginalnie były z morelami, ale ja za nimi nie przepadam. Ale śliwki - mniam, mniam :) Trzeba jeść póki są! Zdjęcie takie sobie, ale mój aparat nie pozwala obecnie zaszaleć... a poza tym nie zdążyłam cyknąć ciekawszej fotki, bo zaraz znikły :D
Knedle serowe ze śliwkami
Składniki:
  • kostka sera (250g) - wolę przynajmniej półtłusty
  • 1 jajko
  • 3/4 - 1 szkl. mąki
  • 2 łyzki roztopionego masła
  • szczypta soli
  • ok. 10 dojrzałych śliwek
  • cukier do posypania śliwek
1. Ser wymieszać dokładnie z jajkiem i solą, stopniowo dodawać mąkę, na końcu dodać masło. Schłodzić - minimum dwie godziny, można przez noc. Ale ja najczęściej robię je bez planowania, dlatego zamiast do lodówki wkładam do zamrażarki na dość krótko :)
2. Śliwki umyć, rozkroić na połówki, wyjąć pestkę i posypać cukrem.
3. Z ciasta odrywać małe kawałki, rozpłaszczać na placuszki i formować knedelki wokół połówek śliwek. Gotowe układać na omączonej desce.
4. Wkładać po kilka knedli do gotującej się osolonej wody, od chwili wypłynięcia gotować ok. 8 minut (większe knedle minutkę dłużej).
5. Podawać klasycznie z gęstą śmietaną albo z bułeczką tartą i cukrem. Mniam!

Pozdrawiam,
ushii

Ptasie trele :) I idealne kokardki.

Miały być już zgodnie z obietnicą dawno, ale padł aparat. Potem zapowiadałam je tajemniczo kilka dni temu - to z kolei padłam ja. I taka dla mnie nauka z tego, żeby nic nie zapowiadać, bo przeważnie nie wychodzi :) To znaczy ptasie trele były, owszem, ale tylko za oknem... nota bene w cudnej okolicy mieszkam, rano budzą mnie ćwierkające wróbelki, w ciągu dnia wsłuchuję się w krzyki jaskółek (uwielbiam!), a wieczorami - mniej mi smutno, że nie mieszkam nad morzem, bo czuję się prawie jakbym tam była dzięki nawoływaniom mew :) Cudowny zestaw!

No, ale obiecywałam (o tu) ptaszki, wianki i inne takie? No to pokazać czas najwyższy :)

Ptaszki jeszcze w środowisku pierwotnym, czyli z klateczkami...


Przefrunęły na wianek... jeszcze zeszłoroczny, tak go lubiłam, że nie mogłam się z nim rozstać... ale czas najwyższy się go pozbyć :)


I w numerze solowym :) Zawieszka... i odrobina kiczu na koniec :) Oczywiście to tylko zabawa i szukanie pomysłów na przyszłość, te dekoracje nie stoją tak po całym mieszkaniu :) No, zostały te ptaszki na klatkach :)



A tu pierwotny pomysł - na ptaszka na paterze, czyli powód całego zamieszania - gdyby ktoś nwie widział :)


Wróćmy jeszcze na chwilkę do zawieszki z kokardką. Przypomniało mi się, że kiedyś na jednej z zagranicznych stron zobaczyłam super patent na piękne i równiutkie kokardki. Oczywiście od razu zrobiłam sobie identyczne ustrojstwo (bo u nas oczywiście nie jest do kupienia). Miałam je wtedy pokazać, ale jakoś zapomniałam :) Wśród polskich scraperek jest już ono dobrze znane, ale chyba nie wszystkie tu zaglądające osoby tez je znają. Chwila wycinania, a efekt? Mmmm... Profesjonalne kokardki do ozdabiania kartek, prezentów, albumów, kwiatków, wianków i czego dusza zapragnie. Na przykład zawieszek :) A zrobienie tym urządzonkiem nawet pierwszej kokardki trwa o wiele krócej niż zajęło mi opisanie poszczególnych etapów. Wygląda to tak:


Kokardka idealna
Potrzebujemy:
  • Bow Easy
  • tasiemka
1. Wybieramy wielkość kokardki - wyznaczają ją dwie sąsiadujące końcówki - dzięki kształtowi Bow Easy mamy do wyboru mnóstwo rozmiarów od całkiem malutkich do dość dużych :)
2. Układamy jeden koniec tasiemki z boku lewej końcówki.


3. Przytrzymujemy końcówkę kciukiem i owijamy tasiemkę od spodu wokół obu końcówek.


4. Wkładamy wolny koniec tasiemki w szczelinę między końcówkami, przeciągamy go w dół, ale nie do końca.


5. Końcówkę wywijamy do góry z drugiej strony nawiniętej tasiemki i przekładamy przez pętelkę jaka nam powstała w poprzednim kroku.


6. Zaciskamy wiązanie i zsuwamy gotową kokardkę!



Mam nadzieję, ze komuś przyda się ten kursik - oczywiście metod wiązania na tym ustrojstwie jest jeszcze kilka, wszystkie tak samo szybkie i proste wbrew pozorom... polecam wyprodukowanie sobie takiego gadżetu, bo zajmuje mało miejsca a jest przydatny.
Pozdrawiam,
ushii

Dzisiaj pêle-mêle, a jutro...

Wracając do powodów do radości, o których pisałam ostatnio... mam jeszcze jeden malutki, ale nie mogę go na razie pokazać :) Pokażę za to coś z nim związanego... niedawno przeglądając zaległości na blogach, zobaczyłam opis Dagmary jak zrobić pêle-mêle... i przypomniałam sobie o własnym, zrobionym już dość dawno, które zdjęć się nie doczekało. Wyciągnęłam je zatem i pomyślałam, że pokażę własną metodę produkcji, pod hasłem WSG (Wykorzystaj Stare Graty) wymyślonym przez Asieńkę z Green Canoe :). Takie robótki lubię najbardziej - wykorzystać to co już się ma i mieć coś oryginalnego bez wydatków, przy okazji utylizując różne resztki i tym podobne, których ja zbieractwa nie znoszę, a które skwapliwie chomikuje mi M. :) 

Na zdjęciu pêle-mêle pozuje z moją "nową-starą" tablica do pisania, którą znalazłam porządkując piwnice Mamy M. - wyciągnęłam ją ze sterty zabawek M. z dzieciństwa, zabrałam do nas, przemalowałam i kolejny staroć wrócił do obiegu :)


Pêle-mêle
Potrzebujemy:
  • kawałek dykty w wybranej wielkości (mogą to być plecy ramki ale nie muszą), najlepiej prostokątny (najłatwiej); ewentualnie może być cienka sklejka
  • płytę korkową grubości 0,5cm i tej samej wielkości co dykta (łatwo dostępna w marketach budowlanych - ja wykorzystałam kawałek, który został mi po kładzeniu parkietu)
  • płótno lub inna tkanina ozdobna, większa od dykty o kilka cm z każdej strony
  • tasiemki
  • zszywacz tapicerski
  • małe gwoździki
  • ozdobne gwoździe tapicerskie
  • młotek

1. Sprawdzamy, czy korek i płyta są tej samej wielkości, ewentualnie docinamy - korek tnie się bardzo łatwo ( najlepiej nożykiem do dywanów). Układamy warstwowo: tkaninę na to korek, a na wierzchu dyktę.

2. Obracamy całość do góry nogami, zakładamy tkaninę na dyktę, lekko ją naciągamy i mocujemy zszywaczem po kolei na środku każdego boku. Następnie mocujemy ją stopniowo wzdłuż całych boków od tych zszywek. Podwijamy na rogach tak jak na zdjęciu i mocujemy.


3. Przypinamy pierwszą tasiemkę - w jednym narożniku wyznaczamy kąt 45stopni i mocujemy taśmę w obu końcach cienkim gwoździkiem - wbijamy je w bok płyty korkowej (wchodzi leciutko, nawet bez młotka :) W wybranych odstępach przybijamy kolejne tasiemki równolegle do tej pierwszej.


5. Przybijamy tasiemki prostopadłe do już umocowanych - mocujemy je w tych samych miejscach, żeby się ładnie schodziły przy brzegu tablicy (nie musimy już nic odmierzać). Tak wygląda to z boku płyty:


6. W miejscach krzyżowania się tasiemek wbijamy młotkiem gwoździki tapicerskie - bardzo ładnie wykończy to tablicę i ustabilizuje tasiemki, chociaż jeśli dobrze je naciągnęliśmy nie jest to konieczne. Jeśli gwoździki przejdą na wylot przez dyktę trzeba z tyłu delikatnie spiłować te ostre czubki.  Obcinamy końcówki tasiemek.



7. I koniec. Jeśli dykta pochodziła z ramki, można ją teraz oprawić, ale nie jest to konieczne. Można też wykończyć brzeg tasiemką, zasłaniając w ten sposób końce tasiemek i gwoździki. - najprościej ją po prostu przykleić po obwodzie:


W sumie cała produkcja trwała krócej niz napisanie tego posta, chociaż opis może wydawać się skomplikowany - robota jest szybka i naprawdę bardzo prosta. Myślę, że alternatywnie zamiast zszywek i gwoździków można by też użyć kleju (na gorąco w pistolecie albo innego).

Na zdjęciach pokazałam tablicę w pierwotnej wersji, którą jeszcze w zimie zrobiłam, żeby sprawdzić czy mi wyjdzie, ale ostatecznie materiał będzie inny - w nowym przyodziewku pokażę je już razem z moją małą tajemnicą :)

A co będzie jutro? He he, zajrzyjcie to zobaczycie :)
Pozdrawiam,
ushii