Wiem, wiem, zapowiadałam nowy post -
nawet był już gotowy - a tu cisza przez tyle czasu... no ale czasem nie
wszystko da się przewidzieć, zwłaszcza samopoczucie własne i
najbliższych :) Ale liczę, że już niedługo przymusowy areszt pod stertą
kocy i zaspami chusteczkowymi się skończy i wrócę tu na dobre... A dziś
garść zdjęć domowych, tak jak obiecałam - choć niewiele ze względu na to
chorowanie - oraz zapowiedzi jeszcze większej dawki takowych :)
Zacznę
znów prezentowo... no co ja bym bez Was zrobiła, sama nie wiem :) Gdy
pokazywałam niedawno moje emaliowane garnuszki, zgadałam się z Myszką,
że i ona takie słodkości lubi - i co więcej, właśnie upolowała śliczną
łyżkę z podobnej serii, więc... tak, tak, dobrze sie domyślacie :)
Niedługo później i u mnie się ona pojawiła :) I to w dodatku z
towarzystwie dwóch innych ślicznotek! Jeszcze raz dziękuję za taką
przemiłą niespodziankę Kochana :) Przy okazji nastąpiły małe zmiany i
zniknął wiszący pojemnik, a pojawiły się dzbanki - niebieski co prawda
tylko na czas znalezienia tego docelowego, ale i tak mi się podoba i
bardzo mnie cieszy ta zmiana, choć to oczywiście odkrywczy patent nie
jest ani trochę :)
Do
mieszkania mimochodem przekradają się coraz liczniej wiosenne już
akcenty - zapewne u wielu z Was jest podobnie :) U mnie to przede
wszystkim ukochane szafirki, którymi uwielbiam być obdarowywana! Niby
nic specjalnego, ale to takie troszkę pamiątkowe zdjęcie, bo ten stolik
znika niebawem... a i chyba nie było tu jeszcze tej lampki? Mam już taką
jedną, pokazywałam kiedyś (o tutaj). Ale często bywa tak, że jak już po
dłuższych poszukiwaniach trafię na wymarzoną rzecz - to niebawem
natykam się na drugą podobną... też tak czasem macie? I czasem ta druga
też u nas ląduje, tak jak ta lampka. Jeszcze na jesieni zastąpiła
metalową, która nie raz się tu przewijała (np tutaj, przy okazji małego tutorialu). Z wyprzedaży, w
śmiesznej cenie - więc nie przejmowałam się kloszem w marynarskie
paseczki, uznałam, że coś sobie innego w domu dopasuję... a jak ją
postawiłam, to okazało się, że wcale tego klosza zmieniać nie chcę, tak
mi się spodobał! Jak widać, czasami przypadkowe zakupy tez mogą być
udane - bo sama z siebie na pewno bym go nie kupiła :)
Ale
zanim zrobi się tu całkiem wiosennie jeszcze jeden mały akcent chyba
zimowy (?) Jeszcze przed chorowaniem trafiłam do sklepu typu
mydło i powidło, z tzw chińszczyzną; tylko że duńską bodajże. I tam
znalazłam takie słodziaki - będą jak znalazł na... następne święta :D Ale
muchorkomanii chyba już powiem dość. No chyba że... ;P
Jak już przy czerwieni i bieli jesteśmy... niedawno mieliśmy ochotę na sernik na zimno - jak zawsze z najlepszego moim zdaniem przepisu na świecie. O serniku była już tu mowa (przepis tutaj), ale dziś chciałam pokazać Wam małą wariację:
Miniserniczki bez pieczenia
Część masy wylewam do płaskiej foremki prostokątnej, a gdy stężeje - wycinam foremkami do ciastek różne kształty - i serwuję z przetartym sosem owocowym (na zdjęciu malinowy).
Wiem,
że to tylko takie drobiazgi i duperelki - szczególnie że zmian u mnie
tyle, że niewiele już kątów wygląda tak jak kiedyś... Dlatego na koniec
mała zapowiedź - tym razem już ostatnia! Bo przecież już dwa razy coś
zapowiadałam, raz organizerami (tutaj), raz pewnymi szufladkami (tutaj)... i
ciągle nic. No, ale rok to wystarczająco dużo czasu, dłużej się nie mogę
ociągać z pokazaniem pewnego zakątka :) A zatem - taka kolorowa
zapowiedź... i chyba już wszystko jasne? Demonstracja będzie w
pierwszą rocznicę użytkowania. Ja to mam tempo :D
Pozdrawiam,
ushii
PS
Znów
mam zaległości mailowe - ale postaram się to nadgonić, podobnie jak
wizyty w blogowym światku! Jak tylko wygrzebię się z tych chusteczek, bo
na razie prawie na oczy nie widzę :( Dziękuję Wam za tyle miłych słów i
wiadomości i przepraszam za brak odzewu!
A za ewentualne błędy w poście z góry przepraszam, publikuję jedynie wcześniejsze wypociny i mogłam coś w obecnym stanie przeoczyć :)
A za ewentualne błędy w poście z góry przepraszam, publikuję jedynie wcześniejsze wypociny i mogłam coś w obecnym stanie przeoczyć :)