Odrobina mistyfikacji nikomu nie zaszkodzi...

We wnętrzach wolę raczej autentyczność niż stylizowane dodatki, prawdziwe materiały, które nie udają czegoś innego; jeśli postarzenia - to wynikające z faktycznego zużycia i wieku... Ale od długiego czasu z pełną premedytacją planowałam pewną mistyfikację. Bardzo prostą do wykonania zresztą, ale ciągle coś było innego do zrobienia - w końcu jednak jest. Otóż...

Nie mogłam patrzeć na swoje drzwi wejściowe! Przyjęte z dobrodziejstwem inwentarza, co prawda szerokie i wygodne, ale paskudne i w dodatku w okleince, udające drewniane - a tego szczególnie nie znoszę. Wiadomo, że na klatce schodowej wszystkie drzwi muszą być takie same i od zewnątrz nic nie mogłam z nimi zrobić, wymiana na prawdziwe drewniane też odpadała z tego powodu. Ale od wewnątrz? Zamalować to pseudodrewienko miałam ochotę od samego początku. A potem padł jeszcze pomysł urozmaicenia trochę ich płaszczyzny... pomysł swoje odleżał i nabrał mocy prawnej, bo musiał też dojrzeć do zabrania się za jego realizację M. Ale wreszcie, od chyba miesiąca... TA-DAM! Mam!!!

wianek z monogramem / monogam wreath

Aż z tej okazji zmontowałam kolejny wianek :D

Ale od początku - było tak, bleh:


Uznałam, że do naszych wnętrz pasują drzwi takie trochę podobne do kamienicznych - zaczęliśmy zatem od oklejenia ich paskami płyty i wykończenia powstałych wgłębień ozdobnymi listewkami. Dodatkowo, również za pomocą listewek, zrobiliśmy ozdobną opaskę na ścianę wokół. Ponieważ w komentarzach i mailach padło mnóstwo pytań o szczegóły, oto kilka dokładniejszych informacji:

Do oklejenia drzwi użyłam oczywiście płyty mdf (pilśniowa jest za miękka i nietrwała! Poza tym mdf ma o wiele ładniejszą powierzchnię). Płyta zakupiona i docięta w markecie budowlanym, natomiast ozdobne listewki są od stolarza.

Wymiary i proporcje:
  • drzwi 90x200cm
  • paski płyty:
    - 2 szt. 200x 13cm (boczne pionowe)
    - 4 szt. 64x13cm (poziome)
    - 1 szt. 100x13cm (środkowa pionowa)
Wycięcie na zamek - zrobiłam najpierw szablon z papieru bardzo dokładnie odwzorowujący kształt szyldu i odrysowałam go w odpowiednim miejscu na płycie. Następnie wycięłam go laubzegą (inaczej piłką tzw. włośnicową).
Klej - zawsze do tego typu prac używam tylko jednego, moim zdaniem rewelacyjnego - Mamut firmy Den Braven. Ma tylko jeden minus, jest w tzw. kartuszu, czyli nakłada się go z pistoletu (to niebieskie coś na zdjęciu) - szkoda, że nie ma wersji mniejszych, bo ma określony czas przydatności do zużycia. Ale klei fenomenalnie i bardzo go polecam.

Drzwi podczas przemiany nie zdejmowaliśmy, bo nie było potrzeby ich odnawiania, wystarczyło w miejscach, które miały być pomalowane leciutko zmatowić je bardzo drobnym papierem ściernym (na wszelki wypadek, bo konieczne to nie było).

Podsumowując, na tym etapie wyglądało to tak:

odnawianie drzwi - w trakcie

Potem już było tylko malowanie. I tu - ponieważ dostaję mnóstwo pytań na ten temat - po raz kolejny polecę farby Benjamin Moore. Są znacznie droższe od tych oferowanych np w supermarketach budowlanych, owszem. Ale absolutnie warte każdej wydanej złotówki, bo są o wiele, wiele trwalsze od innych u nas dostępnych, odporniejsze na zarysowania itd (i choć używam wersji akrylowej, to jest ona mocniejsza od alkidowych innych firm! A przy tym nie "topi" faktury drewna!). No i przy okazji się nie błyszczą ani trochę :) Dlatego drobniejsze mebelki maluję najczęściej np Duluksem, Fluggerem itp, ale przy tych najbardziej narażonych na uszkodzenie - meble kuchenne czy te drzwi na przykład - tylko BM wchodzi w grę. Kuchnię malowaliśmy ładnych parę lat temu i do dziś nie nosi najmniejszego śladu zużycia, ani jednej najdrobniejszej ryseczki :) A to przecież kuchnia, gdzie ciągle coś się dzieje... Co do reszty informacji - jak maluję itd - wszystko to można znaleźć w mini-poradniku malarskim, który kiedyś już tu umieściłam :) Ale wróćmy do drzwi :))

Nie mogę aż uwierzyć, że czekałam na to tyle czasu, a jak już się za to wzięliśmy to poszło tak błyskawicznie :) Oklejanie to był dosłownie moment, a cała zmiana trwałaby raptem kilka godzin - wydłużyło ją tylko czekanie na wysychanie kolejnych warstw farby... I dziś jest tak:

odnowione drzwi - niby kamieniczne / door makeover

I w troszkę większym zbliżeniu, może tu nieco lepiej będzie widać te podziały... okna niestety żadnego w okolicy nie ma i ciężko uzyskać sensownie naświetlone ujęcie - a przynajmniej ja nie umiem...

odnowione drzwi - niby kamieniczne / door makeover

I jak Wam się podoba? Ja jestem zachwycona!! W tym ciasnym kąciku zrobiło się jaśniej, przestronniej i ogólnie nareszcie nie patrzę na własne drzwi ze wstrętem :)) I nie muszę już myśleć, że ich podchodzący pod wiśniowy kolor kompletnie do niczego mi nie pasuje! Ach jak się cieszę :)) A jak ładnie będą na nich wyglądały przeróżne wianki na przykład, uwielbiam takie dekoracje sezonowe na białych drzwiach - dotąd tylko mogłam sobie wzdychać do różnych inspiracyjnych fotek, teraz nareszcie sama sobie coś będę mogła wieszać! Stąd właśnie ta szybka przymiarka widoczna na pierwszej fotce w poście...

wianek z inicjałami / monogram wreath

Garść białych kwiatków i nasze inicjały oklejone lnem. Chciałam całość umieścić na wianku z gałązek winorośli, niestety, nie udało mi się takich zdobyć - szczęśliwie znalazłam takie zastępstwo w szufladzie z dekoracjami :)

Pozdrawiam,
ushii

PS
Wiem, ze jakieś zawirowania z publikacją tego posta wyszły - niestety, nie mam obecnie na to wpływu, o czym wspominałam w poprzednim poście, miało opublikować się automatycznie, a wyszło jak wyszło. Szczęśliwie miałam możliwość dosłownie na chwilkę tu dziś zajrzeć - więc nasze drzwiowe rewolucje dostały drugą szansę :)

Dziękuję za wszystkie Wasze ciepłe słowa i komentarze, żałuję że nie jestem na razie na każdy z nich w stanie odpisać, podobnie na maile - przebywam z dala od domu na razie i prawdopodobnie jeszcze to trochę potrwa... Do zobaczenia niebawem, mam nadzieję, bo mam Wam tyyyyle innych zmian i naszych meblowych diy do pokazania!

Jaskółki odlatują w ciszy...

Nasze poddasze to spełnienie moich marzeń - marzeń, które sądziłam, że nigdy nie będą miały szans się spełnić... Jestem wdzięczna losowi za moje ukochane belki i słupy, za poranne promienie słońca wkradające się przez te wyśnione okna i grające na poduszce, za najwspanialszą na świecie kuchnię, w której odkryłam swoje kulinarne pasje i za każdy kącik, który z radością mogę wciąż na nowo po swojemu urządzać i zmieniać... a przede wszystkim - za człowieka, z którym dane mi było to marzenie zrealizować... I za ptaki. Te najulubieńsze. Za wieczorne nawoływania mew, za wróbelki rokrocznie wijące gniazdko tuż przy naszym oknie w sypialni... i za niezliczone jaskółki, wciąż i wciąż przecinające czarnymi, prędkimi smugami prostokąt nieba nad moją głową... czyż można mieć piękniejszy widok z okna? 

wianek z wrzosu / heather wreath

Ale nic nie trwa wiecznie... maleńkie wróbelki z tegorocznego wylęgu dawno się już usamodzielniły, a jaskółki... Zwykle rozkrzyczane, rozśmigane - wczoraj odleciały w ciszy, jakby ukradkiem, bez pożegnania. Co roku, gdy nagle znikają, odczuwam taką samą pustkę wokół i co roku z niecierpliwością czekam na ich powrót. Tym razem miałam szczęście obserwować ich odlot...

Na pocieszenie zrobiłam placki. Serwuję je cały rok, bo za nimi przepadamy, ale kiedy są bardziej na miejscu jeśli nie teraz właśnie? Z jesiennych jabłek, z nutą cynamonu... Przepis chyba niepotrzebny, bo każdy robi je na oko - ale tym razem dołożyłam mały akcent by było jeszcze bardziej jesiennie... no to tak ogólnie:

jesienne placki jabłkowe z migdałami

Jesienne placki jabłkowe z migdałami
  • jajko
  • mleko (ok. 1 szkl.)
  • odrobina cynamonu (i ewentualnie ekstraktu waniliowego)
  • mąka - tyle ile ciasto zabierze
  • twarde jabłka
  • migdały w płatkach
  • olej do smażenia
  • cukier puder do posypania
Miksuję ciasto o konsystencji podobnej do naleśnikowego. Obrane jabłka kroję w pasterki, lub - bardziej dekoracyjnie - w cienkie krążki, wrzucam je do ciasta. Kładę na rozgrzany olej, posypuję płatkami migdałów, smażę z obu stron na złoto. Odkładam na ręcznik papierowy do osączenia z tłuszczu i oprószam odrobiną cukru pudru. Ot, klasyka. Nie dodaję nigdy proszków do pieczenia itp, bo nie przepadam za taką rozdmuchaną strukturą ciasta, nie w plackach.
I jeszcze wersja bez migdałów, za to... :))

placki - misie dla dzieci

Ale dziś miało być o wrzosie przecież! Tym wrzosie specjalnie wiezionym przez sielską Magdę :)  Oczywiście pierwsze dzisiejsze zdjęcie mówi już wszystko - chciałam zrobić sobie wianek :D No i zrobiłam jak widać. A skoro już go miałam, to mogłam zawiesić w miejscu, które specjalnie w celu wieszania takich ozdóbek sobie umyśliłam... Pokazywałam niedawno nasz odmieniony kąt stołowy (tutaj - klik) i wspominałam, że ściana za nim za chwilę znów będzie wyglądać nieco inaczej. W zasadzie, to mogła się zmienić już dawno, bo zasadniczy element przygotowaliśmy chyba jeszcze na wiosnę - ale tradycyjnie musiało wszystko nabrać mocy urzędowej - czytaj "komuś musiało się zachcieć wbić dwa gwoździki" :D . Wczoraj nabrało, wzięłam ten nieszczęsny młotek do ręki.

Bardzo podobają mi się stare listwy z wieszakami, popularne i na skandynawskich i - od pewnego już czasu na naszych blogach. Ale ceny moją nieco moim zdaniem przesadzone, jednak to tylko kawałek deski przecież... dopisało mi jednak szczęście :) Wypatrzyłam kiedyś u mojego Dziadka coś podobnego, w dodatku nie stylizowany sklepowy gadżet, ale prawdziwe vintage, które wisiało jeszcze u mojej prabaci, w sieni starego domu! I okazało się, że mogę go sobie wziąć :)) No tylko ten kolorek, tradycyjnie musztardowo-obrzydliwy...

stary wieszak / vintage hanger

Myślałam początkowo, żeby doczyścić to do żywego drewna, ale nie do końca udało się usunąć ten milion mażących się warstw - i ostatecznie pomalowaliśmy wieszak na biało. Może za jakiś czas pojawi sie inny kolor? Kto to wie... No i mam i ja kolejny kącik na sezonowe dekoracje - teraz w wydaniu jesienno-wrzosowym, za chwilę będę już myśleć o wersji zimowej - i już się na to cieszę :)

stary wieszak / vintage hanger

stary wieszak, szklany świecznik posrebrzany postarzany/ vintage hanger

Kochani - prawdopodobnie zniknę wkrótce na pewien czas, nie wiem czy na długo, czy na króciutko, zobaczymy. Być może jeszcze pojawi się tu wcześniej jeden post, ale nie mam pewności, czy zdążę. Mam też kilka gotowych postów do publikacji, więc być może same pojawią się tu pod moją nieobecność, żeby nie było tu całkiem nudno i nie porosło kurzem... Ale obiecuję wrócić jak najprędzej :) A Was proszę - chociaż na razie nie powiem dlaczego, to trzymajcie za mnie kciuki!

Pozdrawiam i życzę pięknego weekendu - wybierzcie się koniecznie na jesienny spacer, bo zapowiada się, że będzie dzień pełen słońca :)
ushii

Mój czas odnaleziony...

Oczywiście i ja byłam na liście chętnych i od jakiegoś już czasu delektuję się tą przemiłą lekturą - i wciąż nie mogę się nią nasycić... i cieszy mnie, że odnajduję swój czas i swoje przyjemności w tak podobny sposób jak Mimi...


Mimi, dziękuję za piękną dedykację!
ushii

Świat jest pełen Aniołów,
czyli moje jesienne cuda

Nigdy nie kręciło mnie systematyczne zbieranie anielskich (i każdych innych) figurek, bibelotów, kurzołapków... choć rozumiem, że innym może sprawiać to przyjemność. Jednak okazuje się, że mimowolnie zaczęłam kolekcjonować Anioły! Ale jakie... najpiękniejsze na świecie, bo każdy  - to cudowna, ciepła osoba z wielkim sercem!!!

I tak sobie nanizuję koraliki tych przemiłych chwil, gdy widzę wiadomość lub maila od jednej z nich, gdy mam okazję osobiście je wyściskać, usłyszeć ich śmiech i zajrzeć do ich świata... Ostatnio było całkiem sporo takich momentów - i za wszystkie Wam Moje Kochane dziekuję! Martuś, Aguś, Olu, Ulu, Madziu, Syl (i Ewelinko, której imię blogger mi tu zjadł! wrrr...) ... Wy wiecie ile dla mnie znaczycie :))

Czasem też te moje anioły - ot tak, po prostu! - zaskakują mnie różnymi niespodziankami i prezentami i dziś pokażę niektóre z nich :) Bo inne muszą na razie pozostać tajemnicą - ale Wy wiecie, że cieszą mnie równie mocno!

Zacznę od niespodzianki, którą dostałam od osobistego Anioła mojego - bardzo jesienna, prawda? Kiedyś już zachwyciłam się bardzo podobnym pudłem i nie mogłam później odżałować, że go nie kupiłam, ale cenę sprzedawca zawołał chorą... a w ostatni weekend dostałam jeszcze piękniejsze! La-la-la :))

stare pudło na kapelusze / vintage hat box

Jak widać do korony w tym roku znów trafiły różowe wrzosy, chyba najbardziej podoba mi się jej połączenie właśnie z wrzosami. Ale - ponieważ nie mam już działki i wrzosowiska, nie miałam w tym roku szans na nowe... I co? Gdy się o tym dowiedziała kochana Magda z Sielskich klimatów, po prostu złapała za koszyk, nacięła i mi ich przywiozła całe mnóstwo :)) A do tego dołożyła naręcza zielonych hortensji... i siebie, na kilka przemiłych godzin :) Fajnie, prawda?


Po co mi były te wrzosy w ogóle, to pokażę następnym razem - ale dziś muszę wspomnieć, że cały post, jeśli chodzi o różowe kwiatuszki, sponsorowany jest przez Magdę, bo uznała, że chyba jeszcze będzie mi mało i dostałam takie piękności... Uwielbiam!


Równie urocza niespodziankę sprawiła mi Ola z Mojego miejsca na ziemi, gdy usłyszała, że poszukuję bezskutecznie koszyczków drucianych... bez wahania odstąpiła mi swój :D To wprost nie do uwierzenia! Olu - jeszcze raz bardzo Ci dziękuję!


Ale - żeby nie było, że tylko tak dostaję i dostaję - czasem też coś i ja komuś wyślę albo dam :) Choć nie zawsze tak jak bym chciała... Cóż, nasza poczta różne ma zagrywki i czasem lubi robić nam na przekór... i paczuszka, która powinna dojść na drugi dzień - idzie prawie tydzień - bywa. A, że w efekcie adresata już nie zdąży zastać? No cóż... dlatego na koniec fotki z dedykacją dla Syl, która zna na razie zawartość pewnej takiej własnie paczuszki tylko teoretycznie :) Oto Kochana kawałek jej zawartości :) Kubeczki i miseczki w gwiazdeczki ;D dla Bryanka i dla Ciebie - jak tylko je zobaczyłam, od razu z Wami mi się skojarzyły...


A do tego moja mała produkcja, jedna z całej kolekcji takich drobiazgów, które zaczęły powstać już dość dawno temu, ale jeszcze nie miały tu swojej premiery chyba - dziwne kółko "uszyte jak ciasto" (Syl, wiesz o co chodzi ;P) - czyli koszyczek na bułeczki :) Dzięki Iwalii poznałam ideę przeszyć i konstrukcji tegoż - dziękuję! Ale oczywiście musiałam trochę po swojemu to zrobić :) Nawet M. powiedział, że ładne, więc jestem zadowolona :) Użytkujemy go z okazji różnych romantycznych i świątecznych śniadań - dlatego postanowiłam zrobić dla Ciebie identyczny :) Mam nadzieję, że tak mniej więcej go sobie wyobrażałaś? :))

koszyk na bułeczki DIY

Pozdrawiam,
ushii

PS
Kochani, wiem, że mam duże zaległości w odpowiadaniu na różne maile i pytania - staram się po troszeczku to nadrabiać, ale niestety jeszcze to potrwa, bo mam dość ważne powody, dla których nie mogę zbyt często teraz zaglądać do komputera, więc proszę o cierpliwość...